Gadjo Delhi 4 » Ban Mae Nai Soi http://gadjo4.karczmarczyk.pl Just another traveller's blog Thu, 09 Aug 2012 12:00:54 +0000 en-US hourly 1 http://wordpress.org/?v=3.4.1 Skuterek: Long Neck & Big Ears http://gadjo4.karczmarczyk.pl/2012/04/21/skuterek-long-neck-big-ears/?utm_source=rss&utm_medium=rss&utm_campaign=skuterek-long-neck-big-ears http://gadjo4.karczmarczyk.pl/2012/04/21/skuterek-long-neck-big-ears/#comments Sat, 21 Apr 2012 12:44:53 +0000 gadjo http://gadjo4.karczmarczyk.pl/?p=1979 Continue reading ]]> Ban Mae Nai Soi

O 6:30 rano ruszamy z Francuzką, którą spotkałem w Mae Sot a potem w Mae Sariang (dla uproszczenia będę ją nazywał Lise) do wioski Ban Mae Nai Soi (zwanej też Kayan Tayar), w której są panie z długimi szyjami. Trochę na początku błądzimy, ale w końcu docieramy do szutrówki, która nas prowadzi na miejsce. Dojeżdżamy do szlabanu, który jak myślimy jest wejściem do wioski, gdzie trzeba zapłacić 250b, ale na szczęście wizyta jest bezpłatna a szlaban prowadzi o tymczasowego obozu uchodźców z Birmy, do którego z resztą sporo osób z wioski się przeniosło parę lat temu. Jest wcześnie, może z jedna pani plącze się gdzieś z drutem na szyi, może nawet nie, idziemy kawałek dalej, gdzie podobno jest jakaś kolejna wioska pań z dużymi uszami. Wioski nie ma, ale jest pani z dużymi uszami, która kopie trawę, kawałek dalej już bardziej w dżungli docieram do miejsca, gdzie się zbiera miód, a droga wydaje się kończyć, więc wracamy do pani aby nawiązać z nią jakiś kontakt. Parę słówek po angielsku zna, Lise zna kilka po tajsku, więc się dowiadujemy, że pani ma 5 dzieci, jest katoliczką, nie ma męża (“Husband? No husband, I’m a big ears!”) i że wraca właśnie do domu zrobić zupę. Przełazimy przez jakieś trawy, pani zbiera liście i 3 dynie i wracamy do wiochy.

Trochę pań z szyjami się pojawiło, ale generalnie jest spokojna atmosfera, czasem któraś na straganiku zachęci do kupienia pamiątki (zachęcanie polega na powiedzeniu ceny towaru bo na tym się kończy znajomość angielskiego), ale można sobie po prostu tylko pogadać, porobić fotę, czy coś przekąsić w osiedlowym sklepiku. Siedzimy, gadamy, pijemy, Lise jedną panią rysuje w swoim zeszyciku, wracamy. Krótki dzień. Wieczorem impra z żarciem kupionym na straganach w Mae Hong Son (sushi za 55gr, papaya salad, jack fruit, ryż w liściu, piwo i co tam sobie kto jeszcze nabył).

Ban Huai Seau Tao

Kolejnego dnia znowu z samego rańca ruszamy zobaczyć kolejną wiochę – Ban Huai Seau Tao, znowu z paniami z długimi szyjami i dużymi uszami. Znowu chwilę błądzimy na początku, ale w końcu docieramy – tutaj już opłata 250b obowiązuje. Droga wporzo, tylko w kilku miejscach przecinają ją jakieś strumyki, w monsunie może by było ciężko, ale teraz jedziemy bez problemów. Zastajemy lekko senną atmosferę, większość straganów jeszcze nieczynna, ale ktoś tam się plącze, dziewczyny się malują, itp. Czynny jest straganik gdzie można się pobawić w Robin Hooda i postrzelać z łuku, pierwszym strzałem trafiam 2 kółka od środka, drugi już lepszy, bo samo centrum, trzeci jeszcze lepszy, bo też w samo centrum – prawie przebijam poprzednią strzałę. Nagrody nie ma, za to muszę zabulić 10b. Trochę gadki szmatki z kim popadnie, fotki, Luce znowu coś rysuje, wracamy do głównej wiochy coś przekąsić, a potem jeszcze raz do długich szyj. Trochę większa komercha niż w Ban Mae Nai Soi, ale czego się nie robi dla paru fotek.

Mae Suai-U

W Ban Huai Seau Tao jest znak, że 10km dalej jest jakaś wioska, wygląda kusząco, więc jedziemy (błądząc trochę na początku, o czym chyba nie muszę pisać). Po krótkim kawałku asfaltówy w lewo ostro pod górę odbija już mniej przyjazna kamykówa przez las. Zaczynamy od utknięcia Lise w koleinach, zjeżdżamy z powrotem na dół żeby spróbować jeszcze raz, dalej już idzie w miarę prosto, choć pod górkę i czasem w dół wleczemy się dosyć powoli. Docieramy do szlabanu, który pan w mundurze nam bez słowa otwiera, potem 2 km dosyć ostro w dół, kolejny szlaban, tym razem otwarty i bez operatora, a za nim kawałeczek dalej już wiocha. Taka biedno-nowoczesna, z biednymi chałupami, ale z bateriami słonecznymi i lądowiskiem dla helikopterów. Mimo wszystko niewiele jej brakuje do określenia jej jako wiocha na końcu świata. Jednym z powodów, dla którego nie można o niej tak powiedzieć, to to, że droga prowadzi dalej. Nie bardzo możemy dojść do porozumienia co tam dalej jest, sprawdzić też za bardzo nie chcemy, bo moje paliwo w skuterze jest już trochę na wyczerpaniu.

W jednym z domków słyszę jak ktoś gra na flecie, w ramach udobruchania ofiarowuję własny instrument, który dostałem jako prezent w Bangladeszu. Zostajemy zaproszeni do domu, od razu na wstępie dostając z liścia (wywar, herbata jakaś zielona), próbujemy się dogadać, słabo idzie, ale Lise ma książeczkę z obrazkami przedstawiającymi owoce, warzywa, zwierzęta itp. i która jest bardzo pomocna przy wszelkich próbach nawiązania kontaktu. Do tego rodzinka z zainteresowaniem ogląda szkice Lise przedstawiające sceny z życia z Birmy i Tajlandii. Częstują nas też jakimś samogonem, ale odmawiamy. Songkran już się skończył, ale i tak dopada nas rytualne oblanie wodą po plecach. Jeszcze tylko chwila w sklepiku, gdzie akurat pan dowiózł towar motorem i spadamy do domu.

Powrót dżunglową drogą jest dużo przyjemniejszy, poza początkiem przeważnie w dół, więc mogę jechać z wyłączonym silnikiem nie marnując benzyny. Kawałek za Ban Huai Seau Tao na jednym z wet crossing jadę trochę za szybko i ląduję w wodzie. Krzyczę do Lise, żeby uważała i w tym samym momencie ona ląduje koło mnie. Śmichy chichy, obtrzepujemy się, ale jej skuter nie chce odpalić a mój wydaje jakieś dziwne dźwięki. Kilka przejeżdżających obok osób zatrzymuje się, ale nie są w stanie nam pomóc, jadę więc powoli do wiochy szukając Mechanika Motocyklowego, zgłasza się na ochotnika kierowca jeepa z białasami, coś tam majstruje przy skuterze Lise razem z kolejnymi przypadkowymi osobami, udaje się odpalić. W moim skuterze jest chain problem, ale mogę jechać. Przejeżdżając przez któryś z kolejnych strumyków Lise znowu się wywala, znowu skuter nie chce odpalić, ale w końcu się udaje. W Mae Hong Son wpadam do mechanika, który prostuje kawałek metalu chroniący łańcuch, płacę 20b i wracam do hotelu. W międzyczasie znajduję na skuterze kilka pęknięć, z których część być może powstała po moim upadku, a część nie jestem pewny. Szczęśliwie na tych 20b moje wydatki się kończą, bo w wypożyczalni nie oglądają dokładnie sprzętu podczas oddawania. Lekko wykańczający dzień, nie pozostaje nic innego jak tylko walnąć browara, jack fruita i pójść spać.

Mostek gdzieś w drodze do Ban Mae Nai Soi Ban Mae Nai Soi Ban Mae Nai Soi Ban Mae Nai Soi - miód rosnący na drzewie Ban Mae Nai Soi - pani z dużymi uszami Ban Mae Nai Soi - pani z dużymi uszami zbiera liście na zupę Ban Mae Nai Soi - Lise szkicuję panią z długą szyją Ban Mae Nai Soi Ban Mae Nai Soi Ban Mae Nai Soi Ban Mae Nai Soi Ban Mae Nai Soi Ban Mae Nai Soi Ban Mae Nai Soi Ban Mae Nai Soi Ban Mae Nai Soi Ban Mae Nai Soi Ban Mae Nai Soi Ban Huai Seau Tao - efekt mojego strzelania Ban Huai Seau Tao Ban Huai Seau Tao Ban Huai Seau Tao Ban Huai Seau Tao Ban Huai Seau Tao Ban Huai Seau Tao Ban Huai Seau Tao Ban Huai Seau Tao Ban Huai Seau Tao Ban Huai Seau Tao Ban Huai Seau Tao Ban Huai Seau Tao Ban Huai Seau Tao Ban Huai Seau Tao Ban Huai Seau Tao Ban Huai Seau Tao Ban Huai Seau Tao Ban Huai Seau Tao Ban Huai Seau Tao Mae Suai-U Mae Suai-U Mae Suai-U - pan gra na ofiarowanym flecie Mae Suai-U - rodzinka ogląda szkice Lise Mae Suai-U - rodzinka ogląda szkice Lise Mae Suai-U Mae Suai-U Mae Suai-U Śmieszna pani w Mae Suai-U Mae Suai-U - willa z basenem Mae Suai-U Mapa okolic Mae Suai-U (czerwona kropka) Słoń gdzieś w drodze z Ban Huai Seau Tao Słoń gdzie w drodze z Ban Huai Seau Tao A to jakiś staroć z autobusu z Mae Sariang do Mae Hong Son Robin Hood Dżem session w Ban Huai Seau Tao ]]>
http://gadjo4.karczmarczyk.pl/2012/04/21/skuterek-long-neck-big-ears/feed/ 0