Gadjo Delhi 4 » Liuku http://gadjo4.karczmarczyk.pl Just another traveller's blog Thu, 09 Aug 2012 12:00:54 +0000 en-US hourly 1 http://wordpress.org/?v=3.4.1 Liuku – Fugong – Li San Di – Gongshan http://gadjo4.karczmarczyk.pl/2012/06/22/liuku-fugong-li-san-di-gongshan/?utm_source=rss&utm_medium=rss&utm_campaign=liuku-fugong-li-san-di-gongshan http://gadjo4.karczmarczyk.pl/2012/06/22/liuku-fugong-li-san-di-gongshan/#comments Fri, 22 Jun 2012 02:03:10 +0000 gadjo http://gadjo4.karczmarczyk.pl/?p=2864 Continue reading ]]> Na dworzec wbijamy kilka minut przed planowanym odjazdem autobusu, ale tak naprawdę mamy więcej czasu, bo po pierwsze później się pojawia a po drugie trochę czasu mija zanim zapakują towar na dach. Dojeżdżamy do Fugongu, gdzie stajemy na półgodziną przerwę na żarło, w czasie której nie jemy bo przed wyjazdem zjedliśmy resztki z poprzedniego dnia ale zwiedzamy pobliski bazarek. Przerwa się trochę przedłuża, najpierw do godziny, potem dwóch, trzech… Na dworcu pojawia się inna turystka, która nam mówi, że przed Gongshanem remontują drogę i pozwolą na ruch dopiero po 19ej. Lekki klops, nie bardzo wiadomo co robić. W końcu Walijczyk zostaje w Fugongu, bo musi obejrzeć mecz rugby jego drużyny vs. Australia. Ja uderzam dalej bo ponoć tuż przed dynamitami (dynamitami rozsadzają skały czy coś) jest wiocha Maji, gdzie można przekimać, najpierw na piechotkę za miasto, a potem łapię busika, który z tego co rozumiem do Maji nie dojeżdża ale przynajmniej jedzie w dobrym kierunku.

No więc dojeżdżam do wioski, która się nazywa Li San Di, jakieś chyba 70km przed Gongshanem, tu się próbuję porozumieć w kwestii dalszego transportu, ale oczywiście średnio skutecznie (choć średnio skutecznie > bezskutecznie), idę dalej i wtedy już wiem o co chodzi. Tu się kończy kolejka samochodów czekających na otwarcie drogi. I słychać wybuchy.

Trochę pada, więc chowam się pod pobliski daszek gdzie siedzą jacyć lokalesi.

Lokalesi, nieturystyczna daleka wiocha, 2 flachy wódeczki, gra w papier-nożyce-kamień czyja teraz kolejka, częstowanie posiadanymi zasobami, rozmówki chińsko-migowe, lokalny głupko-niemowa, fotaski… Jest klimacik.

Po 19ej, kiedy droga droga powinna być już otwarta i nie ma już z kim pić idę na koniec kolejki (psując sobie laotańskiego prawego buta, ale jeszcze się daje chodzić, choć mniej wygodnie) i ponownie siadam do swojego autobusu, który w międzyczasie tu dojechał z Fugongu. Ruszamy chwilę przed 21, droga jest w kiepskim stanie, często robimy parominutowe postoje na mijanki. Na miejscu jestem 30 minut po północy, trochę słaba godzina na szukanie jakiegoś sensownego i taniego hotelu, ale przy dworcu jest ich sporo, biorę trzeci lepszy z brzegu, idę spać.

Po dosyć wyczerpującej podróży budzę się dopiero ok. 10ej, autobus do Dulongjiang jest tylko jeden o 7ej (o tym o 13ej dowiem się później), zostaję więc tu jeden dzień dłużej, zmieniam tylko hotel na tańszy (Shan Dan na przeciwko dworca, 50y za singla, tv, ac itp). Pada.

Fugong, dworzec autobusowy Fugong, pan smaży mięso Fugong, bazarek Fugong, bazarek Fugong, pierogi Fugong, jakiś przypał z napisami Li San Di, siedzimy, pijemy, gadamy Li San Di, chińscy turyści robią mi zdjęcia Li San Di Li San Di Li San Di Gongshan, widok z okna hotelu Gongshan Gongshan Gongshan Gongshan ]]>
http://gadjo4.karczmarczyk.pl/2012/06/22/liuku-fugong-li-san-di-gongshan/feed/ 2
Lijiang – Liuku http://gadjo4.karczmarczyk.pl/2012/06/21/lijiang-liuku/?utm_source=rss&utm_medium=rss&utm_campaign=lijiang-liuku http://gadjo4.karczmarczyk.pl/2012/06/21/lijiang-liuku/#comments Thu, 21 Jun 2012 07:57:59 +0000 gadjo http://gadjo4.karczmarczyk.pl/?p=2842 Continue reading ]]> Z Lijiangu jadę do Liuku, jakieś 9h jazdy i 147y. Na początku jestem jedynym, po paru godzinach w Dali dosiada się Walijczyk. 30-40km przed Liuku są fajne widoczki (w zasadzie wszędzie są fajne, ale tutaj trochę oczko wyżej, jest jeszcze jedna fajna wiocha jakieś 1,5h za Lijiangiem), do tego kilka kilometrowych i dłuższych tuneli po drodze. Kawałek przed miastem stoi policja i spisuje wszystkich foreignersów i innych podejrzanych lokalnych typów, którym poza wypytaniem skąd i po co sprawdza jeszcze bagaże.

W autobusie czytam sobie książkę pt. „iMigration”, którą w Lijiangu mi podarował sam autor, Rosjanin, który się przeniósł dawno temu do Kanady, potem USA a teraz na koniec rocznego kursu języka chińskiego w Szanghaju robi sobie mały tour de China. Książka była nawet fajna do momentu, kiedy zaczął opisywać utopijną koncepcję światowego rządu i innych wynalazków New World Order. Po skończego przekazałem ją dalej Walijczykowi. Ale przynajmniej podróż szybciej zeszła.

LP, podobnie jak w przypadku Lijiangu, znowu ma stare informacje o mieście, Traffic Hotel zmienił miejsce pobytu i w końcu lądujemy w jakimś innym przybytku, ale całkiem niezłym i na tej samej ulicy Chuangcheng Lu co niegdyś Traffic. Ale i tak nie jest rzut beretem od dworca jak piszą tylko spory kawałek do przejścia, można podjechać MPK, lub jak ten nie nadjedzie przez dłuższy czas jak jest w naszym przypadku to taksa kosztuje ok. 10y. Za wszystkie typowo hotelowe duperele typu mydełko, ręcznik, klima, tv itp płacimy po 30y na łebka. Trafiamy tam z pomocą dwóc h dziewczynek, które właśnie wracały do domu, ale spostrzegły zbłąkanych turystów z bagażami i postanowiły im pomóc. Jedna jest Lisu, ogólnie mniejszość narodowa ale w Liuku większość, druga Han, czyli ogólnie większość, ale tutaj mniejszość. W hotelu nie ma wifi, więc idziemy na poszukiwania netu. Wszystkie 5 kafejek, które zwiedziliśmy, a właściwie wielkie salony gier z kilkudziesięcioma kompami uprzejmie nam odmawiają bo nie mamy chińskiego id, a dziewczynkom brakuje roku do osiemnastki i takim też tu nie wolno się zabawiać. Potem wspólny siedmio czy ośmiodaniowy obiadek (na 4 osoby oczywiście, ale i tak przedobrzyliśmy z ilością i część zabieramy z powrotem do hotelu). Na koniec kupujemy bilety na 7:00 rano do Bingzhongluo po 85y, papatki i się rozchodzimy. To zapewne ostatnie miejsce na trasie gdzie są ATMy akceptujące Visę, póki co jednak mam świeżo wydrukowaną kasę z Lijiangu, więc nie korzystam.

Przy obiadku dowiadujemy się różnych rzeczy o Liuku. Np. jeszcze parę lat temu była to spokojna wiocha ale rząd stwierdził, że trzeba tu wybudować kilka dużych budynków, więc zabrał ziemię tubylcom i teraz stoi tu masa wielkich bloków czy hoteli. Było kino, ale zostało zamienione na rządową salę konferencyjną. Z tutejszych festiwali jest jeden, gdzie brave men wchodzą na pal po wbitych weń nożach albo przełażą po rozżarzonych węglach. Nie wiem po co ani kiedy. Jedna z potraw, którą jedliśmy nazywa się „mrówki chodzące po drzewie”. A jak wspominamy coś o mnichach, którzy się spalają w Tybecie, jedna z dziewczynek potwierdza, że faktycznie czasem od słońca można dostać poparzeń, dlatego mnisi się tak cali opatulają od stóp do głów w czerwoną szmatkę.

DSC_49455 DSC_49459 ]]>
http://gadjo4.karczmarczyk.pl/2012/06/21/lijiang-liuku/feed/ 0