Gadjo Delhi 4 » Mirik http://gadjo4.karczmarczyk.pl Just another traveller's blog Thu, 09 Aug 2012 12:00:54 +0000 en-US hourly 1 http://wordpress.org/?v=3.4.1 Khecheopalri Lake, Ravangla, Gangtok http://gadjo4.karczmarczyk.pl/2011/10/31/khecheopalri-lake-ravangla-gangtok/?utm_source=rss&utm_medium=rss&utm_campaign=khecheopalri-lake-ravangla-gangtok http://gadjo4.karczmarczyk.pl/2011/10/31/khecheopalri-lake-ravangla-gangtok/#comments Mon, 31 Oct 2011 11:25:08 +0000 gadjo http://gadjo4.karczmarczyk.pl/?p=272 Continue reading ]]> Khecheopalri Lake

Pytamy o jeepa do Gezingu, żeby się stąd wydostać, jest niby jakiś o 8ej rano (późniejszych już nie ma), a że jest dopiero 7 to spokojnie jemy śniadanko. Podchodzi ktoś i mówi coś w stylu „nine zero …”, czyżby jechał o 9ej? Nie, chodzi o rejestrację samochodu, którym będziemy jechać. Jemy dalej. Podchodzi znowu ten sam ktoś i mówi, że kierowca chce pogadać. Okazuje się, że jedzie nie o 8ej, ale o 7ej (jest 10 po 7ej), a na 8ą nie ma już miejsc. Czyli zwykła ludzka pomyłka jakich w Indiach ponad miliard. Olewamy jeepa, idziemy na piechotkę do Khecheopalri Lake. Pierwszy drogowskaz do jeziora jest jeszcze w Yuksom, kawałeczek przed pocztą. Po stromym zejściu docieramy do drogi w Lethangu, gdzie za mostem jest kolejny drogowskaz i schodki prowadzące w górę. Kawałek dalej jest zejście w dół do mostu nad rzeką (M tam rezygnuje), a potem stromo w lesie pod górę. Docieram do kolejnego drogowskazu w zupełnie debilnym miejscu, bo nie ma tam żadnego skrzyżowania ani niczego co by sprawiało, że dalsza droga nie jest oczywista. Za to po kolejnym małym mostku i stromym podejściu, tam gdzie od niby głównej ścieżki odchodzi inna w lewo takiego drogowskazu już nie ma. Trzeba iść w to lewo, ja idę prosto, potem rozgałęzień zaczyna być coraz więcej, ludzie zbytnio pomocni nie są (mówią, że trzeba iść tam czy siam, ale kierunek nie zawsze jest dobry). Błądzę przez godzinę wchodząc w jakąś puszczę, zostawiając sobie strzałki z gałęzi na skrzyżowaniach, wracam. Jest dopiero 13ta, jestem już trochę zmachany i bez wody, ale daję sobię ostatnią szansę i odbijam w kolejną boczną dróżkę. Tam już ktoś mówi mi, że dobrze idę i do jeziora jest tylko jakieś 10 minut. No i tym razem jest to prawda. Jezioro jak jezioro, z drogą dookoła z ławeczkami i koszami na śmiecie (!), wzdłuż drogi porozwieszane modlitewne flagi. Mnie bardziej interesuje woda, która mi się skończyła i jakieś jedzenie, pytam po angielsku jakiegoś mnicha stojącego w drzwiach czegoś, co wygląda jak miniklasztor, nie rozumie, więc przechodzę na hindi. „Khana this way” mówi. Więc dochodzę do głównej bramy wejściowej, gdzie jest napisane, że wstęp 10 rupii. Ha! Jestem dychę do przodu. Ale z żarciem jest problem, są trzy knajpy, w jednej można kupić tylko ciastka itp., w drugiej nic nie ma, w trzeciej może być tylko veg noodles czyli zwykła zupka chińska z dodatkami. Biorę ją plus trochę picia i spadam nie robiąc żadnej foty, nie bardzo jest co. Idąc z powrotem dochodzę boczną dróżką do feralnego skrzyżowania a stamtąd już dalszą drogę znam.

Przy moście w Lethangu, stoi dwóch lokalesów czekających na jeepa w kierunku przeciwnym niż mój, pytam czy coś jedzie o tej porze do Yuksom. Tak, za 1-2 minuty powinno coś być. Im nigdy nie można wierzyć, pewnie miał na myśli 1-2 godziny, ale tylko tak zdążyłem pomyśleć a przyjechał mój jeep. W środku nie ma miejsca, staję na zewnątrz na schodku, rękami łapię się za jakieś rury na dachu i tak sobie na zewnętrzu jadę parę kilometrów, dopóki się nie rozluźni (zarówno jeśli chodzi o pasażerów jak i 12 worków cementu pod siedzeniami).

Ravangla – Gangtok

Rano bierzemy jeepa do Gezing (odjeżdża z godzinnym opóźnieniem, bo jeszcze zbierał ludzi z wioski; kiedy ich przywiózł do centrum część z nich przesiadła się do innego jeepa tworząc lekkie zamieszanie) a stamtąd od razu do Ravangli. W Ravangli w zasadzie nic interesującego nas nie ma poza internetem, targiem warzywnym i restauracjami, gdzie można zjeść momo (o ile z mięsnymi pierożkami nie ma problemu to wegetariańskie trafiają się rzadko). Hoteli też jest pełno, bierzemy jakiś za 200INR (pokój obok kosztował 3 razy tyle, choć zupełnie nie wiem czym się różnił), następnego dnia rano chłopak z hotelu mówi, że się pomylił, że miało być 200 do osoby, ale dla jest już po ptokach. Na nasze goodbye odburkuje coś pod nosem.

Jeszcze poprzedniego dnia po południu robimy sobie spacerek do Bon Monastery, gdzie niby miała być puja. I była, choć spodziewałem się trochę większej ilości mnichów a nie tylko jednego, który poza mruczeniem mantry uderzał co jakiś czas w jeden bęben i dzwonki/talerze i drugiego młodego, który chodził z 2 łyżkami w te i z powrotem wylewając coś na trawę. Do megakoncertu na kilka trąb i dużo perkusji takiego jak w Miriku tym jeszcze trochę brakuje. Wracamy zahaczając pod drodze do knajpy z szyldem, na którym jest napisane, że mają hotdogi. Ale nie mają.

Wieczorem gra jakaś kapela z okazji Diwali na trochę rozstrojonych gitarach, a w nocy słychać głośne śpiewy z hotelowego korytarza. Rano po napchaniu się momosami wsiadamy do jeepa do Gangtoku gdzie spotykamy Izraelitów z treku. Ponieważ jest sobota to u Artura gra kapela, mają wakat na perkusistę, więc dobieram się do bębenka i sobie dżemujemy do późnej nocy (czyt. do prawie 22ej).

W niedzielę udaję się do Phodongu (droga przejzdna, ale jest sporo zniszczeń przez trzęsieniu ziemi) z zamiarem przenocowania tam i zobaczenia tam jakiegoś kolejnego buddyjskiego klasztorku. Niestety wszystkie hotele (a jest ich ze 4) są nieczynne, zjadam więc klasyczną bengalską krowę z ryżem i dowiaduję się, że może być problem z powrotem do Gangtoku, bo skończyło się Diwali i studenty darmozjady masowo tam wracają. I faktycznie wszystkie przejeżdżające lub zatrzymujące się na lunch jeepy są pełne. Ale po jakiejś godzinie czekania zjawia się w miarę pusty, pytam czy się mogę zabrać i okazuje się, że mogę i co więcej kierowca nie chce ode mnie pieniędzy. A więc daje się w Indiach złapać takiego prawdziwego stopa! No może nie w Indiach, tylko w Sikkimie. Dojeżdżam prawie pod sam hotel. Dojechałbym dokładnie pod hotel, gdybym wiedział, że tam potem skręci, ale i tak zostały mi tylko 3 minuty pieszo, więc nie jest źle. Wieczorem znowu gram z chłopakami u Artura na bębenku, impreza się rozkręca, sporo ludzi (lokalesów), ludzie się dobierają do instrumentów i do mikrofonów, właściciel stawia mi browary, bawimy się do 2ej w nocy, ktoś podwozi mnie samochodem do hotelu (który jest 300m dalej), grubo.

W poniedziałek Dominos Pizza i „Ra One” w kinie (znowu obejrzane do połowy, kolejny badziew, tym razem z Szaruchem i Kareeną). Jutro jedziemy do ciepłych krajów.

Yuksom, happy Diwali! Widoczek z Yuksom Bliższy widoczek z Yuksom Chatka w górach Chatka w górach (okolice Lake'a) Most w drodze do Lake'a Jeep stand w Ravangli Ravangla Dzieciaki zbierają cukierki z okazji Diwali Ravangla, Bon Monastery Ravangla, M robi zdjęcia w Bon Monastery Ravangla, Bon Monastery Hotelorestauracja w pobliżu Ravangli ]]>
http://gadjo4.karczmarczyk.pl/2011/10/31/khecheopalri-lake-ravangla-gangtok/feed/ 1