Gadjo Delhi 4 » West Bengal http://gadjo4.karczmarczyk.pl Just another traveller's blog Thu, 09 Aug 2012 12:00:54 +0000 en-US hourly 1 http://wordpress.org/?v=3.4.1 Kolkata – w wodzie i w dżungli http://gadjo4.karczmarczyk.pl/2012/04/06/kolkata-w-wodzie-i-w-dzungli/?utm_source=rss&utm_medium=rss&utm_campaign=kolkata-w-wodzie-i-w-dzungli http://gadjo4.karczmarczyk.pl/2012/04/06/kolkata-w-wodzie-i-w-dzungli/#comments Fri, 06 Apr 2012 12:43:01 +0000 gadjo http://gadjo4.karczmarczyk.pl/?p=1805 Continue reading ]]> Po okolicach Mathury (Barsana, Govardhan, Vrindavan) zostało już trochę mało czasu w Indiach, żeby gdzieś się głębiej zapuszczać. Tym bardziej, że zasiedziałem się w Varanasi, najdłużej ze wszystkich dotychczasowych pobytów – 11 dni. Odkrywając przy okazji kolejne nowe rzeczy, np. to, że za głównym burning ghatem też jest życie, i nawet jest przyjemnie, nie ma tylu reklam na ścianach, nikt nie proponuje masażu, łódkowi są, ale też mniej.

W pociągu do Kalkuty spotykam kolesia z Włoch, daje mi namiary na parę tanich hotelików w Bangkoku i wskazówki jak dotrzeć tam  lotniska. Takie uzupełnienie tego co wyczytałem na travelbitowym forum. W samej Kalkucie mam 5 dni, nie bardzo wiem co tu robić, do momentu kiedy zgłasza się Raja ze sklepiku z łachami na przeciwko hotelu Maria z ofertą statystowania w filmie. I to nie jednodniową, jak kiedyś w Bombaju, tylko pełne 4 dni i za 2 razy większą kasę (1000 rupieci dziennie). Akurat mam potrzebę nabycia paru koszulek i nowych sandałów, dwóch par butów zdążyłem się już gdzieś po drodze pozbyć, trzecia i ostatnia też już w nienajlepszym stanie, więc każdy przychód jest mile widziany.

Jedziemy na miejsce klimatyzowanym vanem razem z 10 innymi białasami. Kręcą teledysk do jakiegoś disco kawałka, dekoracja sceny jak z jakiegoś horroru klasy B, ale jest kolorowo, dobry materiał na foty. Naszym zadaniem jest stanie na obrzeżach głównej sceny, trzymanie szklanek z rozrobioną colą (że niby jest to whisky), dziewczyny mają drinki z parasolkami itp, i – najtrudniejsza rzecz – udawanie, że się dobrze bawimy. A że mało kto z nas szlaja się po tego typu dyskotekach to idzie to opornie i ktoś z ekipy filmowej co chwila podchodzi i powtarza “don’t stay, dance, enjoy the music“.

A na głównej scenie jakaś lekko zmanierowana gwiazdeczka z Bombaju z tancerzem nie wiem skąd, oraz grupa męskich tancerzy też gdzieś z Indii oraz blondynki i nie tylko z Rosji i Ukrainy. Te ostatnie siedzą w Indiach przez pół roku i występują w tego typu eventach albo na jakichś imprezach na żywo. Hinduskie chłopaki są w strojach, które zawstydzają lata 80-te, sąsiadki zza Buga w czymś a la samba.

Pierwszego dnia na 5 godzin spędzonych w studiu (wybudowanym przez pana dyrektora filmu – Nitisha Roya) jakąś godzinę drogi od Sudder Street, większość czasu spędzamy na bezczynnym siedzeniu, może z godzinę enjoyujemy muzykę, może nawet nie. Drugiego już jest trochę więcej pracy, a do tego na planie pojawia się jedna z głównych postaci – Jackie Shroff. Kręci jakąś scene, gdzie siedzi w restauracji naprzeciwko jakiejś laski granej przez aktorko-modelkę z Serbii (mało jest o niej informacji w necie) gadając jakąś kwestię po angielsku i zamaszystym ruchem otwierając szampana. Ujęcie jest powtórzone max. 3 razy. W odróżnieniu od scen tanecznych, gdzie czasem i 10 razy to za mało. Potem jakaś kolejna scena, również poszło gładko. Na Sudder Street wracamy już nie vanem czy taxi ale zwykłym miejskich autobusem, chociaż z na tyle szalonym kierowcą, że dojeżdżamy szybciej niż poprzedniego dnia samochodem.

No i ostatni mój dzień, znowu z Jackie Shroffem. Tym razem to on ma za zadanie dobrze się bawić patrząc jak tańczą tancerki na głównej scenie. 3 różne ujęcia, na każde wystarczy tylko jedna próba, przy pracy z gwiazdą nie można sobie pozwolić na marnowanie czasu. Chociaż tutaj metodologia była trochę inna – zamiast kręcić krótką scenkę tyle razy aż wyjdzie dobrze to jeden shot trwał 1-2 minuty, z tego się po prostu wytnie najlepiej wyglądające parę sekund. A obok Jackiego stoją wybrane białaski, mam wrażenie, że nie przypadkowe tylko te, które w miarę dobrze się poruszały przy innych ujęciach. W międzyczasie każdy kto może stara się z aktorem zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie, co nie jest trudne, bo ten wygląda jakby pozowanie było po prostu częścią jego pracy, odruchowo po każdym błysku flesha mówi “thank you dada” i dalej sobie gada z reżyserem.

Nie wszystko idzie super gładko, główna tancerka pod koniec dnia nie wytrzymuje i głośno się skarży, że nie ma klimatyzacji (a poza lampami dającymi ciepło są jeszcze sceny z ogniem) a nawet kamera ma swój wiatrak, że kierowca się spóźnił, że tamto, że siamto. I że ona jest tu jako przyjaciel rodziny czy coś w tym stylu i tak ją traktują to może powinna to zmienić i zacząć zachowywać się jak artystka. Na planie zapada grobowa cisza, production guy nie wie co powiedzieć, próbuje się tłumaczyć, ale tancerka i tak nie jest zadowolna ze współpracy.

Do tego francuzi z Sudder Street, którzy statystowali przez pierwsze dwa dni, nie bardzo byli skłonni to wygibasów w rytmie disco, powtarzali, że nie będą tańczyć, bo nie są tancerzami, wkurzali się, że dlaczego jeszcze po 20ej tu jesteśmy skoro mieliśmy wrócić o 17ej, chcemy więcej kasy itp. Nie wiem czy to taka francuska natura, ale 3ego dnia nie przyszli, za to byli ludzie z innych państw i zasadniczo wszyscy się dobrze bawili. Mi to rybka, i tak nie mam nic innego do roboty, a do tego trochę bardziej integracyjna atmosfera jest niż w hotelu.

4 dzień odpuszczam, bo muszę wydać zarobioną kasę. I pomyśleć co muszę jeszcze zrobić przed jutrzejszym wylotem. Ale chyba nic nie muszę. Jutro Tajlandia. Wesołych.

Fotki.

I parę innych niezakwalifikowanych do zasadniczej galerii:

Make up białaski Dowód rzeczowy nr 1, że tu byłem Dowód rzeczowy nr 2, że tu byłem ]]>
http://gadjo4.karczmarczyk.pl/2012/04/06/kolkata-w-wodzie-i-w-dzungli/feed/ 1
Kolkata http://gadjo4.karczmarczyk.pl/2012/03/07/kolkata/?utm_source=rss&utm_medium=rss&utm_campaign=kolkata http://gadjo4.karczmarczyk.pl/2012/03/07/kolkata/#comments Wed, 07 Mar 2012 17:26:56 +0000 gadjo http://gadjo4.karczmarczyk.pl/?p=1574 Trochę fanu z trójką Polaków zasiadających w tym samym hotelu + z innymi sąsiadami-dziwakami.

Ananasy i cytrusy na żółtym tle Panie kupują Konduktor w autobusie Pattern Sznurek - zapalniczka Hotel Paragon - "List do M." Miszczowie parkowania ]]>
http://gadjo4.karczmarczyk.pl/2012/03/07/kolkata/feed/ 0
Ostatki – Dhaka, Nawabganj, Rajshahi, Malda http://gadjo4.karczmarczyk.pl/2012/03/05/ostatki-dhaka-nawabganj-rajshahi-malda/?utm_source=rss&utm_medium=rss&utm_campaign=ostatki-dhaka-nawabganj-rajshahi-malda http://gadjo4.karczmarczyk.pl/2012/03/05/ostatki-dhaka-nawabganj-rajshahi-malda/#comments Mon, 05 Mar 2012 06:35:20 +0000 gadjo http://gadjo4.karczmarczyk.pl/?p=1555 Continue reading ]]> W Dhace widzimy się z ziomalami, robimy sobie wypad za miasto do Nawabganju z gitarą i kilkoma fletami (ale tylko jedną osobą, która potrafi na nich grać). We wsi wieść o ekipie z białasem i instrumentami szybko się roznosi, wpada 10 chłopa z dodatkową gitarą, ale żaden z nich nie potrafi grać, przynieśli tylko po to, żeby posłuchać jak my gramy.

Rankiem oglądam sobie jak policjanci bawią się w kotka i myszkę z rikszarzami (z resztą z kierowcami ładnych czyściutkich jeepów też) – żeby dojechać szybko do skrzyżowania z bocznej uliczki czasem trzeba przejechać kawałek pod prąd, ale dzielni policjanci pilnują porządku i niesfornych rikszarzy pałują po rikszy, a ci bardziej oporni dostają po głowie. Odważniejsi wykorzystują chwilę nieuwagi pana władzy i gdy ten się odwróci pedałują szybko by zdążyć dojechać do skrzyżowania nie będąc zatłuczonym. Niektórym się udaje, ale szczęśliwcy znikają w tłumie z uśmiechem na gębie.

W Rajshahi spotkanko z Asitem, obiadek i kolacja w tej samej knajpie co zwykle w Laxmipurze, nocleg też w tym samym hotelu Sky, filmik z mojej laptokowej kolekcji, degustacja pomarańczy olbrzymiej (głównie przez grubą skórę, samego jadalnego owoca było niezbyt dużo) itp.

Do Indii wracam tym samym przejściem co wjechałem do Bangla. O przygranicznej Maldzie nie ma za bardzo co pisać – średniej wielkości miasto ze wszystkim co potrzebne – hotele, bankomaty, internety i fajna żulerska knajpa w okolicach dworca. Takiej ilości kurczego mięcha jaką mi zaserwowali to chyba przez w sumie żadne 3 kolejne dni w Bangladeszu nie widziałem, jak zobaczyłem to myślałem, że zapłacę jak za zboże a wyszło taniej niż w niejednej banglaknajpie. W pociągu do Kalkuty jestem na pozycji 7ej w poczekalni, ale 3h później już mam miejsce, chociaż dzielone z jakimś krawaciarzem.

Nawabganj Nawabganj Nawabganj Nawabganj Nawabganj Nawabganj Nawabganj Nawabganj Nawabganj Nawabganj Nawabganj - lokalni po lewej, nasi po prawej, przewodnik z gitarą ]]>
http://gadjo4.karczmarczyk.pl/2012/03/05/ostatki-dhaka-nawabganj-rajshahi-malda/feed/ 0
Malda – Mahadipur – Gaud/Sonamasjid – Rajshahi http://gadjo4.karczmarczyk.pl/2012/02/01/malda-mahadipur-gaud-sonamasjid-rajshahi/?utm_source=rss&utm_medium=rss&utm_campaign=malda-mahadipur-gaud-sonamasjid-rajshahi http://gadjo4.karczmarczyk.pl/2012/02/01/malda-mahadipur-gaud-sonamasjid-rajshahi/#comments Wed, 01 Feb 2012 12:41:24 +0000 gadjo http://gadjo4.karczmarczyk.pl/?p=1105 Continue reading ]]> W zasadzie od rana nie wykazuję żadnej aktywności, czekam tylko na godzinę 17tą kiedy to mam odebrać wizę i 21:25 – wtedy z Howrah odjeżdża pociąg do Maldy. Na miejscu powinien być o 7:50, minimalnie ryzykując kupiłem bilet RAC, ale niecałe 4 godziny później już mam potwierdzone miejsce. Pociąg też wybrałem taki, który w Maldzie kończy bieg a nie jedzie dalej, więc jest szansa na jako takie wyspanie się. Z Maldy do Mahadipuru (miejsca tuż przy samej granicy) problemu nie powinno być, schody mogą się zacząć na samym przejściu, czyli w Sonamasjid (wg pana ambasadora) lub w Gaud wg LP. Z kolei LP po Indiach pokazuje miejscowość Gaur po stronie Indyjskiej, w sumie to może być to samo tylko z inną transkrypcją. Zobaczy się na miejscu.

Równo o 17ej otwiera się okienko w konsulacie, razem z wczorajszą Japonką spod konsulatu odbieram paszport z wizą, granicę w obu kierunkach mogę przekroczyć i w Benapole i w Sonamasjid (we wniosku wpisałem Sonamasjid w jedną stronę i Benapole w drugą). Pozostało tylko się spakować.

Na wizie jest podana ostatnia możliwa data wjazdu, czyli mogę zostać tam 30 dni od momentu wjazdu (najpóźniej koniec lutego), a nie tak jak w przypadku wizy do Indii od momentu wydania wizy.

W pociągu znowu trochę zawiewa z okna, ale da się przeżyć. Na początku jest lekki nadkomplet, walczę jak lew, żeby znowu watacha nie wlazła na moje łóżko, jednemu się udaje, ale po niecałej godzinie się rolzuźlnia, ludzie gaszą światła i idą spać. Do Malda Gaur (jedna stacja przed Malda Town) dojeżdżam z ponad godzinnym opóźnieniem, trochę po 9ej rano. Ze stacji idę ok. 1km w stronę Maldy do skrzyżowania, tam jeden koleś proponuje mi jeepa za 1000inr, oczywiście uprzejmie dziękuję, chwila gadki z lokalesami w miksie hindi/bengalskiego/angielskiego i podjeżdża autobus. Do Mahadipuru jest 14km, bus kosztuje 6inr, mam tylko 5inr drobnych, ale też może być.

Autobus jedzie dalej, więc trzeba uważać gdzie wysiąść, najlepiej powiedzieć konduktorowi, że jedzie się do granicy.

Najpierw jakiś office po stronie indyjskiej, daję paszport i czekam. Gadkę zaczyna jakiś Bangladesz, gadamy sobie 15-20 minut, wychodzi pan z office’a i mówi, że nie może znaleźć stampa wjazdowego do Indii. A stamp jak byk jest. Ok, teraz chyba próbują znaleźć mnie w komputrze, też im się nie udaje. Zaczynam się niepokoić. W międzyczasie robi się kolejka miejscowych. Coś w końcu chyba się udało, po kolejnych kilku(nastu) minutach dostaję do wypełnienia kwitek a potem pieczątkę w paszporcie, idę najpierw wymienić kasę tuż przy celnikach (nienajgorszy kurs, 20$ = 1426Tk, dobrze, że w ogóle coś było, bo przy sobie poza dolcami i resztką rupii mam tylko 60Tk z poprzedniego wyjazdu) i do kolejnego punktu odprawy.

Miła pani w mundurze sprawdza pobieżnie co mam w plecakach, gdy dochodzi do pokazania laptopa, aparatu itp. zaczyna się problem. Pani coś tam sobie buczy pod nosem, gdzieś dzwoni powtarzając co chwilę „custom custom”. W końcu mówi, że mam się udać do celników, dwa domki przed pierwszym officem. Tam miły pan coś najpierw mówi po bengalsku, potem przechodzi na ładny angielski tak jakby chciał wcześniej sprawdzić czy coś kumam. Przyczepia mi do paszportu jakiś kwitek. Wracam do pani, która ponownie ogląda paszport przerywając zbieranie odcisków palców służących za podpis osób niepiśmiennych. Znowu jej się coś nie podoba, dyskusja z koleżanką, telefon, zapytuję ładnie w hindy czy jest jakiś problem. Pani ze śmiechem zwraca się do koleżanki, że niby co ona ma mi odpowiedzieć jak ja bengalskiego nie znam, no ale po moim „hindi bolo” tłumaczy mi coś w hindi. Niewiele rozumiem, ale wychodzi na to, że muszę z powrotem iść do customs, żeby na doczepionym świstku napisać co przemycam. Wracam, dyktuję miłemu panu, że mam aparat taki to a taki, obiektywy, laptop itp. Wracam do pani. Wszystko ok. Wychodzę z Indii.

A w Bangladeszu idzie jak z płatka. Najpierw policja, w lewo za pierwszą budką, tam świstek do wypełnienia. Potem customs, kawałek dalej, za meczetem, pomiędzy jakimiś rozwalającymi się budynkami, przy polu z kozami. Pan patrzy się na listę przemycanych rzeczy, mówi do kolegi „ok ok”, ten mi każe złożyć autograf w księdze wejścia, koniec imprezy. Jestem w Bangladeszu na 100%.

Pijąc herbatkę zaczynają się złazić ludzie, obgadywać, robić zdjęcia komórkami. Jestem w Bangladeszu na 200%. Kilometr dalej jest skrzyżowanie, przy którym jest coś a la bus stand, kasa biletowa, knajpa i aptekarz z telefonem. Bus do Rajshahi odjeżdża o 14:50, jedzie 2:30h i kosztuje 115Tk. Obiad (ryż, kurczak, warzywa gotowane i surowe) 60Tk, czyli 2,40PLN. Telefon do Asita z Rajshahi nic nie kosztuje, bo Asit nie odbiera, nie odebrał też kiedy dzwoniłem do niego dwa dni wcześniej z Kalkuty. Coż, nie mam więc powodu do zostawania w Rajshahi, pewnie wezmę nocny bus do Dhaki. W autobusie oczywiście też ludzie zagadują, czasem w hindi, czasem w angielskim. Gość z siedzenia obok chce mi pomóc znaleźć bilet do Dhaki. Dojeżdżamy do Rajshahi. Sąsiad wysiada pierwszy, ja parę osób po nim. Dochodząc do drzwi słyszę wołanie „Jasek! Jasek!”. I tu chwila konsternacji, bo w zasadzie wszystkim dookoła mówię, że jestem „Dżek”, ale jeśli to nie sąsiad to kto? Przed autobusem czeka Asit, który chwilę po moim telefonie do niego oddzwonił do aptekarza, który mu powiedział, że jadę do Rajshahi. Megasurprise, jedziemy razem rikszą do znajomego już hotelu Sky (Malopara, blisko Sahib Bazar Rd, singiel za 200Tk), potem herbatka, żarcie (ryż, kilka wersji warzyw i ryb, kurczak, duża cola – 134Tk, niecałe 6PLN za dwie osoby), hotel, net, kino na laptopie, spać.


]]>
http://gadjo4.karczmarczyk.pl/2012/02/01/malda-mahadipur-gaud-sonamasjid-rajshahi/feed/ 0
Kolkata, jeszcze trochę dęsu http://gadjo4.karczmarczyk.pl/2012/01/31/kolkata-jeszcze-troche-desu/?utm_source=rss&utm_medium=rss&utm_campaign=kolkata-jeszcze-troche-desu http://gadjo4.karczmarczyk.pl/2012/01/31/kolkata-jeszcze-troche-desu/#comments Tue, 31 Jan 2012 18:04:36 +0000 gadjo http://gadjo4.karczmarczyk.pl/?p=1077 Continue reading ]]> Odezwał się w ostatniej chwili Souvik z występu w Mamallapuram, wybrałem się razem z Japonką spod konsulatu Bangladeszu i innym Japońcem nie mówiącym w ogóle po angielsku (musi mieć ciekawą podróż) do Medical College, gdzie się okazało, że trafiliśmy na jakąś konferencję lekarzy. Pół godziny po planowanym terminie rozpoczęcia tańców, po odśpiewaniu hymnu Indii i innych przyśpiewek zaczął się pokaz. Zdjęcia takie sobie, bo i scena i światło były mega tragiczne, już lepsze warunki były w tramwaju, którym sobie wróciliśmy do domu.

Backstage, ostatnie wskazówki przed występem Backstage, ostatnie próby przed występem Backstage Ostatnie ustalenia Souvik Chakraborty Priyanka bodajże Souvik Chakraborty z grupą Folk dance Folk dance Folk dance Folk dance Folk dance Folk dance Ciag dalszy Ciag dalszy Le finał Konduktor w tramwaju Tramwaj w Kalkucie ]]>
http://gadjo4.karczmarczyk.pl/2012/01/31/kolkata-jeszcze-troche-desu/feed/ 0
Wiza do Bangladeszu http://gadjo4.karczmarczyk.pl/2012/01/31/wiza-do-bangladeszu/?utm_source=rss&utm_medium=rss&utm_campaign=wiza-do-bangladeszu http://gadjo4.karczmarczyk.pl/2012/01/31/wiza-do-bangladeszu/#comments Tue, 31 Jan 2012 08:11:22 +0000 gadjo http://gadjo4.karczmarczyk.pl/?p=1073 Continue reading ]]> Ku pamięci, bo wcześniejszymi razami nie do końca pamiętałem jak się to robi.

Szczęśliwie głodówkę już zakończyłem po ponad 24h, mogę bawić się dalej. 9.30 rano jestem pod konsulatem, bez większych problemów wytargowałem 60inr za taxi z okolic Sudder Street, przypuszczam, że hardcorowcy mogą zejść do 40. Tam zrobiłem xero paszportu (strona ze zdjęciem i strona z indyjską wizą), wypełniłem formularz, a to czego ja nie wypełniłem wypełnił miły koleś z okienka – np. nie podałem adresu pobytu, koleś wpisał “Rajshahi, any hotel”. Do tego dwa zdjęcia, jacyś forinersi powiedzieli, że musieli płacić komuś za przyklejenie ich do formularza, ale mi bez problemu przypiął miły koleś z okienka. Może dlatego, że jak powiedział mają dobre stosunki z Polską, i dlatego też wiza jest jedna z najtańszych dla nas (850inr, inne kraje muszą płacić czasem 3000, czasem więcej, ale z kolei Japonia ma za free).

Za dodatkową opłatą (chyba 1500inr) można dostać wizę w jeden dzień, co może ma znaczenie jak ktoś składa wniosek w piątek i nie chce tracić weekendu.

O 11.30 miałem interview z konsulem (Japonka, która przyszła godzinę po mnie też miała o 11.30). Na interview musiałem zrewidować minimalnie swoje plany, bo żeby nie przełazić po raz 5ty przez przejście w Benapole postanowiłem tym razem jechać przez Godagari, niedaleko Rajshahi, przy okazji będę miał rzut beretem żeby spotkać się z Asitem. Okazało się jednak, że “Godagari stopped” i muszę jechać do Sonamasjid/Sona Masjid/Sona Mosque, na szczęście znalazłem miejsce na mapie, więc jest szansa, że się uda. Trochę dalej od Rajshahi, ale tylko trochę. Z powrotem wpisałem jednak Benapole.

Do Maldy (przy granicy po Indyjskiej stronie) jest masa pociągów, a w pociągach masa wolnych miejsc nawet na jutro czy pojutrze. Są też nocne, więc pojutrze rano powinienem być na miejscu.

Jutro o 17ej odbieram paszport, mam nadzieję, że z wizą.

Ciąg dalszy.

]]>
http://gadjo4.karczmarczyk.pl/2012/01/31/wiza-do-bangladeszu/feed/ 0
Skuterem do Karunguzhi, pociągiem do Kalkuty http://gadjo4.karczmarczyk.pl/2012/01/30/skuterem-do-karunguzhi-pociagiem-do-kalkuty/?utm_source=rss&utm_medium=rss&utm_campaign=skuterem-do-karunguzhi-pociagiem-do-kalkuty http://gadjo4.karczmarczyk.pl/2012/01/30/skuterem-do-karunguzhi-pociagiem-do-kalkuty/#comments Mon, 30 Jan 2012 07:39:21 +0000 gadjo http://gadjo4.karczmarczyk.pl/?p=1057 Continue reading ]]> Ostatniego dnia w Mamallapuram wybieramy się z Benem na przejażdżkę mopedami, które dalej będę nazywał skuterami, bo w sumie nie wiem czy się różnią poza wyglądem. Najpierw do Thirukkalukkundram, 15km, to jest proste, bo już tą trasę przerabiałem raz skuterem i nie raz autobusem. Dalej ktoś nas źle kieruje do Vallipuram, ale inny ktoś na motorze mówi „follow us” i naprowadza na właściwą trasę. Po drodze ktoś nas zaprasza na swoje podwórko, coś tam gada po tamilsku, robię knota i spadamy dalej dziurawą drogą. Docieramy do autostrady Chennai-Trichy, miała to być miejscowość Karunguzhi, ale wyszło coś 1-2km wcześniej. W każdym razie w jedną stronę można uznać, że plan wykonany. Dalej zaczynamy improwizować, a to ja chcę gdzieś skręcić w bok, a to Ben. Zaczynają się pojawiać fajne wiochy (chociaż Vallipuram też nie było złe, ale nie zatrzymaliśmy się tam na dłużej). W wsi, której nazwy nie pomnę, ale chyba pasuje do regexpa /[KNT][au][nt][nt]ur/, wjeżdżamy w jakąś mega kiepską dróżkę, obijamy się o wystające kamienie, docieramy do jakiejś chałupy i wydaje nam się, że dalej droga się kończy więc zaczynamy wracać, ale babki siedzące na dworze pokazują, że możemy jechać przez ich podwórko. Zatrzymujemy się na krótką sesję zdjęciową, jedziemy dalej, zaraz za chałupą Benowi gaśnie silnik. Benzyna jest, może się przegrzał, czekamy chwilę, ale zaczynają się pojawiać lokalne chłopaki i próbować naprawić. Niestety nie udaje im się, trzeba wezwać Mechanika Motorowego. Lokalny i Ben biorą mój skuter, jadą po Mechanika, Mechanik naprawia, życzy sobie 120 rupii, lokalni sobie sobie życzą 80 na wódkę i 200 za bycie słownikiem angielsko-tamilskim. Z bólem serca płacimy i jedziemy dalej, najpierw przez jakieś pola, potem coraz większymi drogami.

Dojeżdżamy do wsi Issur (którą od Vallipuram dzieli tylko most), zatrzymujemy się na chwilę, próbujemy ruszyć, Ben nie może odpalić. Zbierają się lokalni, coś próbują doradzić, zmajstrować, ale się nie udaje. Potrzebny jest Mechanik Motorowy. Jadę 2km dalej, zabieram Mechanika, ten coś stuka puka, motor odpala. Tutaj koszty już dużo mniejsze, bo tylko 50 rupii za naprawę. Ruszamy dalej, obiecując sobie, że już nie będziemy się nigdzie zatrzymywać, żeby znowu nie było problemu z odpaleniem.

5km przed Tirukkalukkundram gaśnie mój silnik. Skończyła się benzyna. Ben jedzie do miasta, kupuje litrową wodę, którą wypija, a do butelki zabiera 0,5l benzyny. Sam sobie wcześniej w Issurze coś dolał, więc wlemam większość do siebie, zostawiając trochę w butelce na wypadek, gdyby któremuś z nas zabrakło. Kawałek za Tirukkalukkundram Benowi brakuje benzyny, wlewa więc końcówkę z butelki. 2km przez Mamallapuram mi kończy się moja. Ben jedzie do miasta ponownie napełnić butelkę. Po drodze kończy mu się benzyna, bierze rikszę, jedzie na stację, napełnia butelkę, wraca do skutera, wraca skuterem do mnie, napełniam bak, wracamy, oddajemy skutery.

Całe szczęście, że pociąg do Kalkuty mam późnym wieczorem, w Mamallapuram jesteśmy chwilę po 17ej, mam jeszcze czas na kurczaka i wydrukowanie biletu.

Znowu ruszam w trasę i tak się czuję, nawet autobus jest do Chennaiu jest trochę podobny do tych lotniskowych, więc mogę sobie wyobrażać, że siedzę w lotniskowym jadąc do samolotu, który będzie leciał ponad 30h.

A w samolocie niestety dalej jestem na liście RAC, będę się kisił z kimś przez dwie noce.

Przynajmniej tak miało być, ale po raz 1639 sprawdza się powiedzenie, że głupi ma szczęście, miejsce dzielę z piłkarzem, który razem z całą drużyną jadą do Kalkuty na mecz, wszyscy są zmęczeni po dzisiejszym treningu, niektórzy też mają RAC. Dogadują się z konduktorem, żeby im znalazł jakieś osobne miejsca, konduktor chyba przyjął od nich jakieś gratisy, ale w sumie nie wiem, bo dogadywali się gdzieś obok, i tym samym ja również zostałem z miejscem tylko dla siebie.

W każdym razie również zmęczony po długiej i stresującej przejażdżce skuterem a potem 3 godzinnej jeździe do Chennaiu, zasypiam pogodnie. A następnego dnia rozpoczynam strajk głodowy w ramach protestu przeciwko jakiemuś pociągowemu żarciu, którym się strułem.

W Kalkucie wszystko po staremu.

Wiocha Tu się popsuliśmy po raz pierwszy c.d. c.d. c.d. Naprawiamy się Oglądamy sobie zdjęcia czekając aż się naprawimy Route 66 ]]>
http://gadjo4.karczmarczyk.pl/2012/01/30/skuterem-do-karunguzhi-pociagiem-do-kalkuty/feed/ 1
Gangtok – Delhi – Pushkar http://gadjo4.karczmarczyk.pl/2011/11/04/gangtok-delhi-pushkar/?utm_source=rss&utm_medium=rss&utm_campaign=gangtok-delhi-pushkar http://gadjo4.karczmarczyk.pl/2011/11/04/gangtok-delhi-pushkar/#comments Fri, 04 Nov 2011 12:35:19 +0000 gadjo http://gadjo4.karczmarczyk.pl/?p=303 Continue reading ]]> Pobudka o 5 rano, na śniadanie banany i kupione wczoraj u Bakersów torciki z wisienką. Po 4.5h jazdy autobusem docieramy do Siliguri, potem rikszą do NJP a stamtąd pociąg do Delhi. W Siliguri akurat rozstawiają wzdłuż rzeki bananowo-bambusowe wielkie dekoracje z okazji jakiejś pujy. Później podobne imprezy rozstawione nad prawie każdą rzeką widzimy z pociągu. Ta w Siliguri była jednak największa i gdyby nie to, że mamy się w Delhi spotkać z kolejnym tandemem Marta-Jacek to można nawet pomyśleć o zostaniu.

W pociągu (Super Fast Express, więc ma opóźnienie nie 7h jak na trasie Delhi-NJP ale tylko 5h), dostajemy info o wypadku na Okęciu, M&J dolecą dopiero za parę dni.

Na Paharganju są jeszcze resztki dekoracji po Diwali. Łazimy w te i wewte znajdując knajpy z momo, za którymi zdążyliśmy się już stęsknić.

Następnego dnia idziemy sobie do Lodi Garden, pani w Biurze Informacji Narodowej nie była zbyt pomocna w kwestii jak tam się dostać, do tego Janpath rozkopany przez budowę kolejnego odcinka metra i trochę się przeszliśmy zanim znaleźliśmy przystanek autobusu 522. Po powrocie na Paharganj cancelujemy bilety na pociąg dla M&J, idziemy na momo, szukamy knajpy ze schabowymi (niestety już jej nie ma) i idziemy przecekać do hotelu do 3ej w nocy, bo o 4:30 jedziemy do Pushkaru. Cenę za rikszę z Paharganju na dworzec Old Delhi zbijamy z początkowy 250INR do 100. I tak ze dwa razy za dużo.

Gdzieś w drodze do Delhi Przedmieścia Delhi - blokowiska i pole namiotowe Delhi, Paharganj Delhi, Paharganj - poranna herba Delhi, Paharganj - śmieciarka Delhi, Paharganj - artykuły pierwszej potrzeby (papier toaletowy, jajka, fajki) Delhi, Paharganj Delhi, Paharganj Delhi, Paharganj Delhi, Paharganj Delhi, Paharganj Delhi, Paharganj Lodi Garden - jakis tomb Lodi Garden - jakiś tomb Lodi Garden - scena z życia wiewiórek Lodi Garden Lodi Garden - chipsy przyszły Lodi Garden ]]>
http://gadjo4.karczmarczyk.pl/2011/11/04/gangtok-delhi-pushkar/feed/ 2
W drodze do Gangtoku http://gadjo4.karczmarczyk.pl/2011/10/16/w-drodze-do-gangtoku/?utm_source=rss&utm_medium=rss&utm_campaign=w-drodze-do-gangtoku http://gadjo4.karczmarczyk.pl/2011/10/16/w-drodze-do-gangtoku/#comments Sun, 16 Oct 2011 06:31:50 +0000 gadjo http://gadjo4.karczmarczyk.pl/?p=80 Continue reading ]]> Kijów

Prawdziwe europejskie lotnisko. Aż 2 knajpy (niestety w jednej głównie alko a ja bym najpierw coś zjadł, a w drugiej bank nie chciał zaakceptować mojej kredyt karty, więc chodziłem głodny), bramek wyjściowych ze 6, trochę ruskich dresów, 1 hindus (który tez chyba chodził głodny bo się pytał o kantor, żeby wymienić swoją dziwną walutę a karty nie miał lub też mu nie działała) i 1 ja. Zero Mart, bo Marty wbrew wcześniejszym ustaleniom poleciały przez Moskwę (o, właśnie doleciała), spotkamy się dopiero w Delhi, albo na odbieralni bagażu, albo w najgorszym razie w pociągu do New Jalpaiguri.

Jest i drugi hindus, pewnie z biegiem czasu dojdą kolejni, bo już powoli się zbliża pora czekinowania. Na pierwszy rzut oka można rozpoznać, który białas jedzie do Indii a który nie.

Głupia karta, w sumie mógłbym dolkami zapłacić, ale co bym zrobił z drobniakami? I jeszcze się na jakiś deszcz zanosi, chmury nadciągają, światło w środku nie działa, robi się ciemno. Czas schodzi na zgrywaniu na netbuczka różnych rzeczy z dysku i jedzeniu mentosów.

Wrzucam na szybko fixa przez ssh, bo dostałem maila, że coś nie działa i wsiadam do samolotu. Zaczyna padać.

A w samolocie Aerosvitu trochę wali nie wiadomo czym, słuchawki nie działają przez pierwsze pół godziny jakiegoś ukraińskiego thrillera psychologicznego (ale są napisy), ale poza tym wygląda ok, nie wygląda jakby za chwilę miał się rozpaść. Tylko kilka turbulencji po drodze, ale to już nie wina Aerosvitu. Za to takiej fajnej starszej i trochę masywnej pani stewardessy wydzierającej się na pasażera chodzącego sobie po samolocie w trakcie tych turbulencji i trzaskającej ze złości klapą od schowka na bagaż – tego inne linie chyba nie oferują, no chyba, że Aeroflot.

Delhi

Skończyły mi się minuty w telefonie, zdążyłem tylko wysłać smsa Marcie, żeby dała znać jak przyleci. I dała, ale już nie miałem jak odpisać gdzie jestem (a jestem już za wszystkimi bramkami, na dworze). Po jakimś czasie dostaję już bardziej dramatycznego smsa pt. „Gdzieś???”, dzieli nas tylko szyba i pan ochroniarz, który w końcu lituje się nade mną i wpuszcza mnie z powrotem do budynku, gdzie znajduję M. Wychodzimy na zewnątrz posilić się kabanoskiem siedząc sobie na chodniku.

Kiełbacha umila nam czas oczekiwania na metro, które startuje dopiero za godzinę. Taksiarz pyta czy z nim nie pojedziemy za 200 rupii, ale nie pojedziemy, bo chcemy chociaż raz się przejechać niedawno wybudowaną ekspresową linią metra (co kosztuje 160 rupii za 2 osoby, niewiele taniej, ale na pewno dużo szybciej niż samochodem). Zanim jeszcze skończyliśmy tłumaczyć powody dlaczego nie chcemy z nim jechać, ten się bez słowa odwrócił na pięcie i poszedł wkurzony (jakby nie patrzeć metro odbiera im robotę). Czyściutko, nowoczesnie, jest diodowy wskaźnik pokazujący ile jeszcze do następnej stacji oraz po której stronie otworzą się drzwi. Tłumu nie ma, bo dopiero 5 rano. Większość trasy biegnie pod ziemią, przez moment wychodzi na powierzchnię, jest jeszcze ciemno, ale przynajmniej widać księżyc w pełni.

Dojeżdżamy do stacji New Delhi z zamiarem przesiadki do Rajiv Chowk i Ramakrishna Ashram Marg. Na każdej stacji jest kontrola bagaży, przez co tworzy się gigantyczna kolejka. Właściwie są 2 kolejki, jedna dla facetów (ta gigantyczna), druga dla bab (w tej stoi już tylko kilka osób), więc Marta się przebija szybko, ja zaczynam krzyczeć, że mi się nie chce stać i idę wracam do New Delhi, ale jakiś miły hindus wpuszcza mnie przed siebie. Dojeżdżamy do Rajiv Chowk, skąd wracamy razem do New Delhi, bo najbliższy pociąg dopiero za 27 minut. Chyba przez to, że mieliśmy bilet do Ramakrishna a chcieliśmy wyjść w New Delhi, bramka, do której wrzuca się zużyty żeton nie chce nas przepuścić, ale interweniujemy do jakimś helpdesku i wychodzimy na powierzchnię.

I w końcu po długim tułaniu się po czystych terminalach i stacjach wita nas zatłoczona ulica pełna ludzi idących do pracy, czekających na pociąg, śpiących na glebie, oferujących rikszę, itp. Czyli w końcu dotarliśmy do Indii.

Wbijamy do hotelu Down Town na Paharganju (odnowionym przed zeszłorocznymi igrzyskami – jest twarda nawierzchnia, nowe lampy, nie mam plątaniny zwisających kabli elektrycznych). Wytargowujemy dwójkę za 400 rupii, wg. Marty syfiasta, wg mnie stan idealny, zostawiamy z pewną taką nieśmiałością paszporty w recepcji na dłuższy czas i idziemy na górę się organizować kończąc o 7ej rano pierwszą część tułaczki do Sikkimu.

Śpię do 10ej, bo budzi nas pan z recepcji, który przyszedł po coś co mu M. obiecała (tym darem okazał się być długopis z Polski) i idę się przejść przez Paharganj szukając jakiejś sensownej knajpy, ale wszystkie wydają się totalnie zasyfione, jeszcze nie wszedłem w tutejszy klimat. Po drodze slalomuję pomiędzy pieszymi, rikszami, rowerami, motorami, ignorując kolejne „Hello sir J Namaste :D Y u no give namaste to me? L Information office there…” itp spamy. W końcu gdzieś przysiadam na śniadanie, spacerek na Connaught Place, potem do sikhijskiej gurudwary i z powrotem na Paharganj, ale już nie na piechotę tylko lotniskowym metrem. Znowu sen, wycieczka na Connaught Place, drobne zakupy w Palika Bazaar, piwo, pakowanie, pociąg.

Pociąg Delhi-New Jalpaiguri

Na moim miejscu siedzi jakaś wioskowa pani w niebieskim, razem z dwoma starszymi, w ogóle jakoś ciasno jest, zapowiada się problem z siedzeniem. Ale proste „yeh mera seat hai” (to moja miejscówa) załatwia sprawę, laska się przesiada i ja siadam obok dwóch starszych. I jeszcze z małym dzieckiem. Pora senności się zbliża, ale matki z dzieckiem nie wypada pogonić, więc na razie siedzę cicho. W międzyczasie widzę jak co jakiś czas ekipa tubylców zerka na mnie i na górne łóżko, ale nic nie mówią. Więc ja najpierw przez jakiś czas układam w głowie zdanie, a potem werbalizuję je pytając „Yeh uppar seat kiska hai?” (czyje to miejsce na górze) i pokazując palcem w kierunku pustego miejsca. Wtedy jedyny facet z wioskowej ekipy również unosi swój palec do góry i kiwa głową – czyli jest dobrze, mogę tam wbijać (nie wiem czy zrozumiał moje hindi czy mowę ciała), ale żeby się upewnić ja pokazuję najpierw na siebie, potem na górę, kiwam głową, on potwierdzając kiwa głową, ja dziękując kiwam głową i idę na górę.

Gdy nadeszła pora spoczynku wspomniany facet kładzie się „lower side” łóżku wraz z panią w niebieskim (chyba małżeństwo, dosyć świeże), którą niedawno stamtąd wygoniłem. Nie wiem co się stało z siedzącą obok kobietą, i z dwoma innymi osobami na sąsiednich siedzieniach, ale jakoś magicznie wszyscy znaleźli miejsce do spania. Za chwilę spokój zburzy przechodzący pan strażnik z karabinem i powtarzający kilkukrotnie wzburzonym głosem „Yeh ghar nahin hai!” (To nie jest dom). Dziewczyna do tej pory leżąca obok swojego męża z głową zwróconą w tą samą stronę co on musi zmienić pozycję i teraz leżą na waleta, mimo, że strażnik poszedł już sobie dalej. Duch prawości w narodzie nie ginie.

Okazuje się, że mąż przyznał mi tak bez problemów miejsce na górze, bo to nie było jego. W środku nocy znalazł się prawowity właściciel i musiałem spadać na dół. A ja znowu musiałem wygonić panią w niebieskim i jej chłopa. Następnego dnia, ktoś inny łaskawie pozwolił mi się walnąć na górze, na noc jednak musiałem znowu spadać na dół, a było to tragiczne w skutkach. Gdzieś w Biharze (najbiedniejszym stanie Indii) zaczęły wsiadać do pociągu hordy młodych ludzi, jak się później okazało byli to jacyś studenci jadący do Guwahati na egzaminy na studia. Studenci owi nie posiadali miejscówki, więc siadali gdzie popadnie, a że ich było dużo to w 8-o osobowych przedziałach znajdowało się czasami 16 czy na nawet więcej osób, nie licząc przechodzących sprzedawców wszystkiego, których było wyjątkowa dużo i czasami w jednym przedziale mijały się dodatkowe 4 osoby. Ciężko było spać na łóżku, na których siedzi dodatkowe 4 osoby, ale myślę, że z godzinę snu zaliczyłem. Gdybym był na górze, miałbym może najwyżej jednego dodatkowego pasażera. Kolejny, ostatni dzień podróży to już tylko oczekiwanie na przyjazd pociągu do celu (New Jalpaiguri), który się opóźnił o jakieś 7 godzin.

Żarcie, riksza do Siliguri, skręcona noga Marty, jeep do Rangpuru (granicy Zachodniego Bengalu i Sikkimu, gdzie wyrobiliśmy permit na dwutygodniowy pobyt w Sikkimie), jeep do Gangtoku, kilkukilometrowy marsz na Tibet Road i znaleźliśmy się w hotelu, w którym spałem za pierwszym razem. Posiedzieliśmy w pobliskiej knajpie wcinając jakąś chińszczyznę, pijąc browara i słuchając grającej na żywo lokalnej trzysobowej kapeli (naprawdę fajnie grali), potem upragniony prysznic w zimnej wodzie i spać.

Airport metro w środku Paharganj Paharganj Baywatch Księgarenka na Connaught Place Traffic rules and your dreams. You should follow both. Sikhijska Gurudwara Sikhijska Gurudwara Metro Metro Kantor Zbiorowe malowanie henny Malowanie henny Rikszarz na Paharganju Nocka w pociągu Chodzący warzywniak W pociągu Hijra (pan a la pani) Pani w pociągu ]]>
http://gadjo4.karczmarczyk.pl/2011/10/16/w-drodze-do-gangtoku/feed/ 2