Ostatki – Dhaka, Nawabganj, Rajshahi, Malda

W Dhace widzimy się z ziomalami, robimy sobie wypad za miasto do Nawabganju z gitarą i kilkoma fletami (ale tylko jedną osobą, która potrafi na nich grać). We wsi wieść o ekipie z białasem i instrumentami szybko się roznosi, wpada 10 chłopa z dodatkową gitarą, ale żaden z nich nie potrafi grać, przynieśli tylko po to, żeby posłuchać jak my gramy.

Rankiem oglądam sobie jak policjanci bawią się w kotka i myszkę z rikszarzami (z resztą z kierowcami ładnych czyściutkich jeepów też) – żeby dojechać szybko do skrzyżowania z bocznej uliczki czasem trzeba przejechać kawałek pod prąd, ale dzielni policjanci pilnują porządku i niesfornych rikszarzy pałują po rikszy, a ci bardziej oporni dostają po głowie. Odważniejsi wykorzystują chwilę nieuwagi pana władzy i gdy ten się odwróci pedałują szybko by zdążyć dojechać do skrzyżowania nie będąc zatłuczonym. Niektórym się udaje, ale szczęśliwcy znikają w tłumie z uśmiechem na gębie.

W Rajshahi spotkanko z Asitem, obiadek i kolacja w tej samej knajpie co zwykle w Laxmipurze, nocleg też w tym samym hotelu Sky, filmik z mojej laptokowej kolekcji, degustacja pomarańczy olbrzymiej (głównie przez grubą skórę, samego jadalnego owoca było niezbyt dużo) itp.

Do Indii wracam tym samym przejściem co wjechałem do Bangla. O przygranicznej Maldzie nie ma za bardzo co pisać – średniej wielkości miasto ze wszystkim co potrzebne – hotele, bankomaty, internety i fajna żulerska knajpa w okolicach dworca. Takiej ilości kurczego mięcha jaką mi zaserwowali to chyba przez w sumie żadne 3 kolejne dni w Bangladeszu nie widziałem, jak zobaczyłem to myślałem, że zapłacę jak za zboże a wyszło taniej niż w niejednej banglaknajpie. W pociągu do Kalkuty jestem na pozycji 7ej w poczekalni, ale 3h później już mam miejsce, chociaż dzielone z jakimś krawaciarzem.

Tagged , , , , , , , ,

Comments Off

Bandarban densszoł – Dhaka

Chwilę przed hotelowym checkoutem, stwierdzam, że siedzieć tu jeden dzień dłużej mi się nie chce, na wiochę gdzieś na nizinach też na razie nie mam ochoty, jadę do Dhaki. Ileż to razy wystrychnąłem na dudka partyzntów z Shanti Bahini oraz lokalnych rzezimieszków czających się za każdym drzewem i chcących mnie ograbić nawet nie liczę. Jestem hardkorem.

Ale Dhaka to dopiero wieczorem, a w dzień zostawiam plecak na recepcji i wbijam się na jakieś niedalekie wiochy, w jeden z nich dowiaduję się, że w Bandarbanie w muzeum jest dzisiaj jakiś densszoł. Całego niestety nie obejrzałem, bo się zmyłem na busa. Swoją drogą nocny przejazd do Dhaki był chyba bardziej emocjonujący niż cały pobyt w Hill Tracts, nie żeby górki były słabe tylko to co kierowca wyprawiał (i pozostali uczestnicy ruchu drogowego) to lepsze niż rolerkołster. Plus niektórzy pasażerowie. Nikomu już nie można ufać. Idę prać.

Tagged , , , , , ,

Comments Off

Ruma, Kokhonchhari, Bandarban i okolice

Wioska, gdzie następuje przesiadka z autobusu na łódkę i odwrotnie nazywa się Kokhonchhari. W drodze powrotnej mamy napęd na 2 kijki, do tego płyniemy z prądem więc trwa to godzinę krócej niż do Rumy. W Kokhonchhari opuszczam jeden autobus powrotny i siadam na godzinkę w knajpce ze skośnookimi próbując zdziałać jakieś fotki. Potem bazarek w Bandarbanie i wycieczka parę km za miasto odwiedzić wieś jednego pana co go spotkałem jadąc autobusem do Rumy.

A następnego dnia podobne okolice tyle, że miejsca przewodnikowe plus trochę łażenia po zadżunglonych górkach ze standardowym zgubieniem się. We wsi Haatibandha było parę fajnych prząśniczek z poprzebijanymi uszamii innymi dekoracjami, ale oczywiście fot znowu nie mam. Po południu wpadam do knajpki Johnah Restaurant gdzie poprzedniego dnia jadłem fantastyczną i megapikantną sałatkę z kurczaka oraz inną z pomidorów i z odrobiną shutki (suszonej ryby) a dzisiaj, po zajrzeniu co jedzą przy sąsiednim stoliku, zamawiam ślimaki (60 groszy) a na propozycję pana czy chcę spróbować jaszczurki (też 60 groszy) uprzejmie się zgadzam.

Tagged , , , , , , , , , , , ,

Comments Off

Ruma Bazar

Po dwóch godzinach jazdy autobusem do Rumy (pierwszy autobus o 8.30, po co ja się zerwałem o 5ej…) zatrzymujemy się gdzieś w jakiejś wiosce, która na Rumę mi nie wygląda. Ktoś mnie ciągnie po schodkach na dół, zakładam, że przerwa na żarcie jest, ale w końcu okazuje się, że schodzimy do rzeki bo dalej do Rumy trzeba płynąć łódką. Wracam się do busa po plecak i wskakujemy do długiej i wąskiej łódki napędzanej kijkiem, którym kierowca odpycha się od dna. Na silnik chyba jest trochę płytko, w zasadzie na całej długości rzekę można przejść na piechotę, a przez napęd jaki mamy wycieczka trwa dodatkowe 2,5 godziny. Już niedługo, gdzieś w połowie drogi buduje się most, na łódce gadają, że za 2 miesiące będzie gotowy. Z góry kapie nam na głowy rozrobiony cement czy czego tam używają.

Permity zanoszę na policję, kawałek (spory) za bazarem i do wojskowych, na bazarze. Na policji są bardzo zdziwieni, że nie mam przewodnika, każą mi pisać jakąś prośbę, żebym mógł łazić tutaj bez obstawy. Właściwie przepisać to samo co parę dni wcześniej napisał (lub też przepisał) jakiś Szwajcar.

Są tu 3 hotele, jeden Hilton, w miarę dobry i tani, drugi lepszy, ale drogi, i trzeci, jakiś rządowy, ale nie ma miejsc. W Hiltonie od razu przywalają się jacyć młodzi przewodnicy, drukują milion kopii permitu (za co oczywiście ja płacę), po jednym do każdego miejsca, po którym myślą, że będę z nimi się bujał, na koniec prowadzą do jakiejś mega drogiej restauracji (o czym się dowiaduję w momencie zapłaty, chociaż podejrzenia miałem już wcześniej) na dodatek bez pytania sami zjadając co nieco za co też myślą, że zapłacę. Z jednej strony się mylą, bo odmawiam i kasjer skreśla 2 dyszki z mojego rachunku, ale z drugiej strony to co zapłaciłem to i tak jest 2 razy więcej niż w niekanciarskiej knajpie, więc i tak jestem w plecy. Oj nieładnie, nieładnie, długo tu nie posiedzę. Budżetu tutaj muszę się trzymać, bo jedyny bankomat w Bandarbanie nie przyjął mojej karty a do Kerani Hatu nie chciało mi się jechać.

Widoczki ok, ale bez szaleństw. Zdażają się fajnie udekorowane tribalki, fot oczywiście nie mam.

Tagged , , , , ,

Comments Off

Roangchhari i okolice

W Chittagongu spędzam prawie 24h tylko po to, żeby w 5 minut zdobyć permit. Dla potomnych – Chittagong Divisional Commisioner, Chatteswari Road, nic trzeba mieć poza paszportem, żadnych kser, zdjęć etc. Z permitem wizyta w policyjno-armijnej budce też już nie trwa pół godziny tylko 2 minuty.

20km i godzinę drogi od Bandarbanu jest Roangchhari, trafiam na „market day” (dla potomnych – ludzie mówią, że dzisiaj jest poniedziałek). Do tego jakiś klasztorek buddyjski, stupa (w samym Bandarbanie też trafiam na kolejne tego typu rzeczy, i kilka km od Bandarbanu, we wsi „Pańsią” – Ruma Zadi, ale jeszcze under construction). I jakieś wiochy w okolicy, Paglachhara, w której mi mówią po raz kolejny jak tu niebezpiecznie, oraz Suanlu gdzie nic ciekawego nie ma.

Najciekawsze z socjopoznawczego punktu widzenia są chyba knajpki dla lokalnych tribali, które w żaden sposób nie są oznaczone, w środku ciemno tak, że z zewnątrz nic nie widać, dopiero po wejściu do środka i przyzwyczajeniu wzroku można się zorientować, że to nie jakaś prywatna chałupa czy magazyn czy coś, ale właśnie restauracja. Taki były i w Roangchhari i w Bandarbanie (gdzie jedna pani zabrała mnie na mundi czyli taką trochę zupkę chińską z ryby).

Zestaw fot w stylu „pani idzie”.

Tagged , , , , , , , , , , ,

Comments Off