Menghan

Na zakończenie. Dziękuję dobranoc, do zobaczenia w Kambodży.

Tagged , , , , , , ,

Comments Off

Xinjie – Luchen – Jiangcheng – Jinghong

Koniec tarasów (prawie), jadę do Xinjie z zamiarem pyknięcia foty miasta i przekimania jednej nocy, ale że po znalezieniu właściwego miejsca akurat trafiam w pięciominutowe okienko bez mgły i fota mniej więcej się udaje to kupuję od razu bilet dalej. I nie do Jianshui czy Kunmingu jak planowałem wcześniej tylko południowym żlebem uderzam w stronę Jinghongu oszczędzając przy tym ponad 200y. Najpierw do Luchen, jakieś 110km i równiutkie 4h jazdy po w miarę sensownej drodze poza paroma momentami niezbyt przyjaznymi podobnie jak na trasie Gongshan – Dulongjiang (też budują tu tunel), a tam kupuję kolejny bilet do Jiangchengu mimo, że po dłuższym spojrzeniu miasto nie wygląda tak tragiczne jak na pierwszy rzut oka i trochę nawet żałuję, że nie zostałem na parę chwil. Wydało się nie tylko sympatyczne, ale i czyste, choć pewnie wszystkie miejsca wydadzą się czyste po paru dnia w Yuanyangu, gdzie generalnie natura jest ok, ale lęgowiska ludzkie to bród, smród i ubustwo. Pani w kasie najpierw nie bardzo rozumie co do niej mówię, więc zapisuje mi po chińskiemu nazwę miasta na kartce (rozpoznaję znaczki więc potwierdzam) a potem sprzedaje mi bilet na 14:30 mimo, że jest 14:54. Po poprawieniu maszynowego wydruku długopisem na 16:00 jest już ok. Ruszamy 20 minut przed czasem.

Dla bardzo chcących jechać z Luchen bezpośrednio do Jinghongu jest autobus o 8 rano za trochę ponad 100y. Przynajmniej według rozkładu.

Do Jiangchengu dojeżdżam po przejechaniu 162km w trochę ponad 5h, prawie cały czas z widoczkami . W tym z widoczkiem na zalane wodą pola ryżowe o zachodzie słońca, czyli tym po co do Yuanyangu zjeżdżają tłumy w zimie, tylko trochę na mniejszą skalę. To 23km przed Jiangchengiem (km537, prawdopodobnie liczone od Kunmingu) obok jakiejś wsi. Z kolei 50km za Luchenem (km347) jest tęcza, choć nie jestem pewny czy ona jest tam cały czas czy akurat miałem fuksa. Kawałeczek dalej znowu ryże z fajnymi górkami. A km271 i km280,5 zostawiam do zobaczenia w następnym życiu.

Na miejscu o nic się nie muszę martwić – od razu znajduje mnie przydworcowy hotel za 40y i przydworcowa przyzwoita knajpa. I oczywiście autobus do Jinghongu za 66y (6:30, następny dopiero o 9:00, ok.7,5h). Też mnie znajduje. A dla chcących ominąć Jinghong jest można jechać od razu do Mongli za podobną cenę, zapewne ciągnąc się cały czas przy granicy z Laosem. Sam Jiangcheng jest blisko granicy z Laosem i Wietnamem co widać po kilkojęzycznych szyldach na sklepach. Okolice mogą być bardzo ciekawe. I raczej niezeksplorowane za bardzo. W przyszłym życiu.

Kilkadzieścia km za Jiangchengiem trafiam na pierwszą wioskę z zapewne typowo xishungbannanową architekturą. Nazywa się Zhengdong (整董, po chińsku zapisuje mi lokales, potem w Jinghongu inny Chińczyk mi to rozszyfruje) i jest na skrzyżowaniu na którym od trasy Jiangcheng-Pu’er odchodzi droga do Mengxing (勐醒). Potem podobne wioski pojawiają się jeszcze parokrotnie wliczając też sam Mengxing i Menglun (勐仑), gdzie większość zabudowy jest już budowana wg. najnowszych antytrendów, a stary styl jeszcze się ostał ale został już zaburzony przez jakieś dobudówki i inne takie. Gdzieś głębiej w dżungli może to wyglądać równie dobrze jak w Zhengdongu.

W hotelu spotykam kolesia, którego wcześniej spotkałem pod koniec marca w Varanasi… A pisałem o jednym fotografie, którego widziałe w Pushkarze w listopadzie, potem w Kalkucie w kwietniu (chyba) a potem w Chiang Mai w Tajlnadii w sklepie fotograficznym, w którym odbierałem naprawiony obiektyw? Nie? No to teraz piszę.

Tagged , , , , , , , , , , , ,

Comments Off

Market day w Laomeng (i pięć sekund w Laojizhai)

Laomengu nie ma w LP, ale znam z innych źródeł (podobnie jak grupka innych spotkanych tam białasów oraz 2 kobitki z Pekinu). 35km/1h drogi od Laohuzui w stronę Luchun. W niedzielę jest market day i w związku z tym ciągną tam wszytkie ludzie z okolicznych wsi. Bazarek rozpoczyna się od niezbyt interesującej części z kwiczącymi świnkami, potem chwila nicości ale po chwili docieram do właściwego miejsca z masą straganów i mniejszości etnicznych, które tutaj chyba stanowią większość. I z kolesiem przedzierającym się przez tłum swoim ferrari… Zwłaszcza na jednym placu warzywnym ciężko znaleźć kogoś kto byłby ubrany nie po mniejszościowemu. Spędzam tu parę godzinek wyszukując i focąc co ciekawsze istoty.

Kończę koło 13ej, za wcześnie żeby wracać do domu, wsiadam do autobusu, który jedzie w przeciwnym kierunku, nie mam pojęcia dokąd, poza tym, że do Laojizhai (老集寨). Kierowca się pyta mnie dokąd chcę jechać, ale nie ze mną te numery, pokazuję mu, żeby po prostu ruszał i nie interesował za bardzo. Droga jak każda inna tutaj, ale zupełnie inne emocje, nie mam pojęcia gdzie i kiedy dojadę, ani czy znajdę autobus powrotny. Moje obawy się sprawdzają, po godzinie jazdy krętą drogą XG83 docieram do celu, gdzie się dowiaduję, że faktycznie bus powrotny nie istnieje. Nie łażę więc po okolicach, miasteczka też nie zwiedzam bo i tak nie wygląda za ciekawie, tylko na tzw. prędce zaczynam wracać z buta do Laomengu. Na szczęście po 3 kilometrach zabiera mnie na motorze dwóch chłopaczków, zdążam tylko w międzyczasie pyknąć parę fot ryżu. Ale na sąsiednich górkach widać kolejne osady, trochę większe i z pewnością rzadko odwiedzane, więc zostawiam na bliżej nieokreśloną przyszłość. Podobnie jak odbijające od głównej trasy inne pomniejsze dróżki.

Mijam Laohuzui i jadę 2km dalej na kolejną sesję z ryżem i ładnym popołudniowym słońcem.

Tagged , , , , , ,

2 Comments

Laohuzui

Z Duoyishu do Laohuzui idę na piechotkę, bo to rzut beretem, 4h licząc przerwę na lunch w fajnej knajpce na zakręcie na 11ym kilometrze. Wieś się dzieli na wieś właściwą oraz drogę gdzie są hotele i platforma widokowa płatna 100y. Próbuję znaleźć jakiś nocleg we wsi właściwej, ale mam wrażenie, że hotele to te budynki, które są zamknięte na kłódki (poza sezonem jest), zostają więc te na drodze, ląduję w Laohuzui Titian Hotel (tel.: 13618855475, gdybym był kiedyś zmuszony coś rezerwować) tuż przy parkingu.

Wieczorkiem po krótkim spacerku pół kilometra wteiwewte w poszukiwaniu sensownych widoczków wpadam do jakiejś chyba knajpki, gdzie pani coś smaży a pan ogląda film. Pytam się czy mogę coś przekąsić i pokazuję na prawie gotowe danie na patelni. Ok, siadam, a pani dodaje jeszcze 3 kolejne miski z innymi dodatkami i oboje siadają razem ze mną i jedzą. Coś mi świta w głowie, że chyba to nie jest to co normalnie serwują tylko po prostu sobie zrobili kolację dla siebie. A kiedy odmawiają przyjęcia zapłaty już wiem, że faktycznie tak jest. A inne panie spotkane po drodze wyciągały łapy po kasę za to, że im pyknąłem fotkę. Co człowiek to obyczaj.

Następnego dnia z ranka robię spacerek w stronę wsi Panzhihua (攀枝花) a potem paręnaście km dalej w stronę Luchen, aż do zdarcia nóg. Niczego odkrywczego nie znajduję (ryż wygląda wszędzie tak samo), ale jest jakiś tam potencjał na zimowe strzały trochę inne niż ze standardowych miejsc. A na lato chyba najlepsze miejsce w okolicy jest jakieś 2-3km przed Laohuzui oraz być może z dróżki, która odchodzi od głównej drogi jakieś 6km przed wsią (jadąc od strony Xinjie).

A jeszcze następnego dnia po wspólnym rodzinnym śniadanku z właścicielami sklepo-hotelu (oczywiście zakrapianym domową wódeczką z kukurydzy) robię sobie całodzienny maraton filmowy.

Znowu na zdjęciach dużo ryżu w różnych konfiguracjach.

Tagged , , , , , , ,

Comments Off

Okolice Duoyishu, ciąg dalszy

Idę ponownie na tarasy, mniej więcej tą samą trasą co 2 dni temu, ale jednak trochę inną, w pewnym momencie kończy mi się ścieżka a zaczyna urwisko z wodospadem, mgła jest, nic nie widać, ale w końcu jakoś trafam do tej samej wiochy co wczoraj. A tam impreza. Nie wiem jaka, ale zebrało się tu lokalesów wielu, pobierają jakieś pieniądze, wieszają plakaty itp. Okazja do pofocenia, nikt nie protestuje. Po jakimś czasie rozpadywuje się, ludzie się wynoszą a jeden z tutejszych zaprasza mnie na jedzenie. Idę za nim krętymi uliczkami, dochodzimy do dużego domu, udekorowanego zdjęciami Maozedonga itp (na jednym grupowym zdjęciu razem z Mao jest zdaje się też gospodarz domu, zapewne jakaś lokalna szycha). Po chwili zaczynają dochodzić różni inni oficjele z Xinjie, którzy chyba byli częściowo odpowiedzialni za całe zgrupowanie w centrum we wsi. Siadamy do stołu z masą różnych smacznych dań, ktoś polewa coś mocnego domowej roboty, jemy, gadamy (gadają), pijemy. Próbuję sobie przypomnieć zasady sawuarwiwru, o których się dowiedziałem od dziewczynek z Liuku. Wódeczka czy co to tam było ostro mocna, po 2 kielonkach zwalam się na kanapę i trochę przysypiam (na lekcji sawuarwiwru nic nie było o tym czy można spać w gościach). Budzi mnie chłopak tuż przed zakończeniem imprezy, wychodzę razem z pozostałymi goścmi i po krótkim spotkaniu z 80-latkami na parkingu zabieram się vanem do głównej drogi pomagając w międzyczasie wrzucić zepsutego tuktuka na ciężarówkę.

Stamtąd na piechotkę idę do wsi Shengcun, gdzie już na samym początku zaprasza mnie grupka szydełkujących starych babć. Potem kupując prowiant w sklepie znowu tamtejsi zapraszają, żebym przysiadł na chwilę. Tu fota, tam fota, owoce na kolację i śniadanie, kolejna fota w sklepie, w którym kupuję browara a pan z radością przyjmuje 1 yuana w monecie, chyba dawno takiej wersji nie widział (niestety zapomniałem, że chciałem sobie zostawić na pamiątkę) i vanem wracam do domu.

Tagged , , , , ,

Comments Off