Wiza do Bangladeszu

Ku pamięci, bo wcześniejszymi razami nie do końca pamiętałem jak się to robi.

Szczęśliwie głodówkę już zakończyłem po ponad 24h, mogę bawić się dalej. 9.30 rano jestem pod konsulatem, bez większych problemów wytargowałem 60inr za taxi z okolic Sudder Street, przypuszczam, że hardcorowcy mogą zejść do 40. Tam zrobiłem xero paszportu (strona ze zdjęciem i strona z indyjską wizą), wypełniłem formularz, a to czego ja nie wypełniłem wypełnił miły koleś z okienka – np. nie podałem adresu pobytu, koleś wpisał “Rajshahi, any hotel”. Do tego dwa zdjęcia, jacyś forinersi powiedzieli, że musieli płacić komuś za przyklejenie ich do formularza, ale mi bez problemu przypiął miły koleś z okienka. Może dlatego, że jak powiedział mają dobre stosunki z Polską, i dlatego też wiza jest jedna z najtańszych dla nas (850inr, inne kraje muszą płacić czasem 3000, czasem więcej, ale z kolei Japonia ma za free).

Za dodatkową opłatą (chyba 1500inr) można dostać wizę w jeden dzień, co może ma znaczenie jak ktoś składa wniosek w piątek i nie chce tracić weekendu.

O 11.30 miałem interview z konsulem (Japonka, która przyszła godzinę po mnie też miała o 11.30). Na interview musiałem zrewidować minimalnie swoje plany, bo żeby nie przełazić po raz 5ty przez przejście w Benapole postanowiłem tym razem jechać przez Godagari, niedaleko Rajshahi, przy okazji będę miał rzut beretem żeby spotkać się z Asitem. Okazało się jednak, że “Godagari stopped” i muszę jechać do Sonamasjid/Sona Masjid/Sona Mosque, na szczęście znalazłem miejsce na mapie, więc jest szansa, że się uda. Trochę dalej od Rajshahi, ale tylko trochę. Z powrotem wpisałem jednak Benapole.

Do Maldy (przy granicy po Indyjskiej stronie) jest masa pociągów, a w pociągach masa wolnych miejsc nawet na jutro czy pojutrze. Są też nocne, więc pojutrze rano powinienem być na miejscu.

Jutro o 17ej odbieram paszport, mam nadzieję, że z wizą.

Ciąg dalszy.

Tagged , , , , , , ,

Comments Off

Skuterem do Karunguzhi, pociągiem do Kalkuty

Ostatniego dnia w Mamallapuram wybieramy się z Benem na przejażdżkę mopedami, które dalej będę nazywał skuterami, bo w sumie nie wiem czy się różnią poza wyglądem. Najpierw do Thirukkalukkundram, 15km, to jest proste, bo już tą trasę przerabiałem raz skuterem i nie raz autobusem. Dalej ktoś nas źle kieruje do Vallipuram, ale inny ktoś na motorze mówi „follow us” i naprowadza na właściwą trasę. Po drodze ktoś nas zaprasza na swoje podwórko, coś tam gada po tamilsku, robię knota i spadamy dalej dziurawą drogą. Docieramy do autostrady Chennai-Trichy, miała to być miejscowość Karunguzhi, ale wyszło coś 1-2km wcześniej. W każdym razie w jedną stronę można uznać, że plan wykonany. Dalej zaczynamy improwizować, a to ja chcę gdzieś skręcić w bok, a to Ben. Zaczynają się pojawiać fajne wiochy (chociaż Vallipuram też nie było złe, ale nie zatrzymaliśmy się tam na dłużej). W wsi, której nazwy nie pomnę, ale chyba pasuje do regexpa /[KNT][au][nt][nt]ur/, wjeżdżamy w jakąś mega kiepską dróżkę, obijamy się o wystające kamienie, docieramy do jakiejś chałupy i wydaje nam się, że dalej droga się kończy więc zaczynamy wracać, ale babki siedzące na dworze pokazują, że możemy jechać przez ich podwórko. Zatrzymujemy się na krótką sesję zdjęciową, jedziemy dalej, zaraz za chałupą Benowi gaśnie silnik. Benzyna jest, może się przegrzał, czekamy chwilę, ale zaczynają się pojawiać lokalne chłopaki i próbować naprawić. Niestety nie udaje im się, trzeba wezwać Mechanika Motorowego. Lokalny i Ben biorą mój skuter, jadą po Mechanika, Mechanik naprawia, życzy sobie 120 rupii, lokalni sobie sobie życzą 80 na wódkę i 200 za bycie słownikiem angielsko-tamilskim. Z bólem serca płacimy i jedziemy dalej, najpierw przez jakieś pola, potem coraz większymi drogami.

Dojeżdżamy do wsi Issur (którą od Vallipuram dzieli tylko most), zatrzymujemy się na chwilę, próbujemy ruszyć, Ben nie może odpalić. Zbierają się lokalni, coś próbują doradzić, zmajstrować, ale się nie udaje. Potrzebny jest Mechanik Motorowy. Jadę 2km dalej, zabieram Mechanika, ten coś stuka puka, motor odpala. Tutaj koszty już dużo mniejsze, bo tylko 50 rupii za naprawę. Ruszamy dalej, obiecując sobie, że już nie będziemy się nigdzie zatrzymywać, żeby znowu nie było problemu z odpaleniem.

5km przed Tirukkalukkundram gaśnie mój silnik. Skończyła się benzyna. Ben jedzie do miasta, kupuje litrową wodę, którą wypija, a do butelki zabiera 0,5l benzyny. Sam sobie wcześniej w Issurze coś dolał, więc wlemam większość do siebie, zostawiając trochę w butelce na wypadek, gdyby któremuś z nas zabrakło. Kawałek za Tirukkalukkundram Benowi brakuje benzyny, wlewa więc końcówkę z butelki. 2km przez Mamallapuram mi kończy się moja. Ben jedzie do miasta ponownie napełnić butelkę. Po drodze kończy mu się benzyna, bierze rikszę, jedzie na stację, napełnia butelkę, wraca do skutera, wraca skuterem do mnie, napełniam bak, wracamy, oddajemy skutery.

Całe szczęście, że pociąg do Kalkuty mam późnym wieczorem, w Mamallapuram jesteśmy chwilę po 17ej, mam jeszcze czas na kurczaka i wydrukowanie biletu.

Znowu ruszam w trasę i tak się czuję, nawet autobus jest do Chennaiu jest trochę podobny do tych lotniskowych, więc mogę sobie wyobrażać, że siedzę w lotniskowym jadąc do samolotu, który będzie leciał ponad 30h.

A w samolocie niestety dalej jestem na liście RAC, będę się kisił z kimś przez dwie noce.

Przynajmniej tak miało być, ale po raz 1639 sprawdza się powiedzenie, że głupi ma szczęście, miejsce dzielę z piłkarzem, który razem z całą drużyną jadą do Kalkuty na mecz, wszyscy są zmęczeni po dzisiejszym treningu, niektórzy też mają RAC. Dogadują się z konduktorem, żeby im znalazł jakieś osobne miejsca, konduktor chyba przyjął od nich jakieś gratisy, ale w sumie nie wiem, bo dogadywali się gdzieś obok, i tym samym ja również zostałem z miejscem tylko dla siebie.

W każdym razie również zmęczony po długiej i stresującej przejażdżce skuterem a potem 3 godzinnej jeździe do Chennaiu, zasypiam pogodnie. A następnego dnia rozpoczynam strajk głodowy w ramach protestu przeciwko jakiemuś pociągowemu żarciu, którym się strułem.

W Kalkucie wszystko po staremu.

Tagged , , , , , , , ,

1 Comment

I po Mamallapuram…

Skończył się festiwal, za nieopuszczenie ani jednego dnia (nie licząc cyklonu, kiedy pokazy były odwołane) dostałem order z kartofla, przedostatni dzień razem z Bejnaminem, sąsiadem z guest house’u (jedynym ziomem, który wytrzymał tutaj więcej niż 3 dni, wszyscy inni się ewakuowali wcześniej) zakończyliśmy homarem czy innym lobsterem, teraz tylko czeka mnie pakowanie i wycieczka krajoznawcza skuterkiem. Ciągle jestem 23ci na pociągowej waitliście (właściwie to RAC, czyli dwie osoby na jednym miejscu), ale w ciągu ostatnich dwóch dni wskoczyłem z pozycji 100-ileś, więc mam nadzieję, że jutro już będę miał miejsce tylko dla siebie. Potem 2-3 w Kalkucie na załatwienie wizy i jadymy do Bangla. Planowałem tam jeszcze wpaść na jakiś kolejny dens jednego kolesia z festiwalu, ale buc nie odpisuje, więc pewnie nic z tego. Ale kino obowiązkowo. I momosy. I może coś na komary w końcu kupię, bo tną tutaj strasznie.

Parę słitaśnych filmików:

I nie mniej słitaśnych fotek

 

Tagged , , ,

2 Comments

Pongalo pongal

Dożynki są, w związku z tym wybrałem się na zorganizowaną przez ministerstwo turystyki darmową wycieczkę na wieś, aby uźrzeć tradycyjne świąteczne rytuały. Na początku tradycyjne powitanie:

potem jakieś gry i zabawy dla białasów (bo wycieczka była tylko dla białasów, chociaż na miejscu lokalesi chyba mieli taką samą atrakcję z gapienia się na niektórych z nas jak niektórzy z nas na nich), przeplatane dekorowaniem lokalnych polityków, a na końcu degustacja pongalu, czyli ryżu z mlekiem, rodzynkami, orzechami i może czymś jeszcze.

Szału nie było, materiały też wyszły takie sobie, ale jak dają to trzeba brać ;)

Tagged , , ,

Comments Off

Mamallapuram i okolice

Miesiąc minął, siedzę w miejscu zamiast się włóczyć, ale jest okazja, którą trzeba wykorzystać – Mamallapuram Dance Festiwal. Codziennie o 18ej (o ile akurat nie ma cyklonu) przez dwie godziny na scenie (niestety bardzo kiepskiej fotograficznie, trzeba się napocić, żeby coś ładnego wyszło) swoje wygibasy prezentują tancerki i tancerze Bharatanatyam, Kuchipudi, Mohiniattam i innych klasycznych wynalazków oraz  lokalnych folklorów, czasem bardziej cyrkowcy niż tancerze. Nic za bardzo więcej tu do roboty nie ma, więc poza zbieraniem materiałów z festiwalu tłukę sobie nowy projekt dla drukarni w międzyczasie pluskając się w morzu i wcinając całkiem niezłą pizzę lub burżujskie jumbo krewetki. A jak mi szkoda kasy to 15km dalej, w Thirukazhukundram można się najeść do syta za 2 złote.

Jeszcze jest wesołe miasteczko w Injambakkam, w połowie drogi do Chennaiu, a w Chennaiu jest kino (przynajmniej jedno), gdzie dają filmy z angielskimi napisami, miałem skoczyć na Dona 2, ale się zagapiłem i przestali grać o sensownej godzinie. Sensowna godzina to koło południa, dojazd tam mi zajmuje 3h w jedną stronę, film kolejne 3h, więc jeden film to cały dzień z głowy.

Festiwal się kończy za niecałe dwa tygodnie, do tego czasu chcę dokończyć projekt na tyle na ile się, a potem bym sobie gdzieś wyjechał na zasłużony urlop. Na przykład na północ i trochę na wschód (znowu tylko skrawek Tamil Nadu zaliczam, to już 3 podejście…)

Tagged , , , , , , ,

Comments Off