Rishikesh

Ryszykesz mnie nie zachwycił, ani fotograficznie ani klimatycznie. Jedyne co to całkiem niezła jabkłowa strucla i ludzie, którzy się tu przewinęli. A to Niemiec, który na rowerze dojechał tu od siebie przez Europę, Iran, Tadżykistan, Chiny i Pakistan (spotkał również w Pakistanie Polaków, którzy tą samą drogą – z Chin – się tam dostali, to dobrze bo jest nadzieja, że i mnie to czeka). A to Vishal Pipriya, hindus z Pune/Mumbaju, który zrobił sobie półroczną przerwę w pracy dla Microsoftu i objeżdża całe Indie fotografując i opisując lokalne żarcie (spotkaliśmy się na dworcu autobusowym, na którym po przyjeździe o 3ej rano czekałem, a potem czekaliśmy, aż się rozjaśni i będzie można jechać na poszukiwanie hotelu). A to jego ziom z Mumbaju, który przyleciał do Rishikeshu na 3-dniowe wakacje. W Mumbaju zajmuje się pisaniem scenariuszy do sitcomów. Od niego dowiedziałem się, że żeby zagrać w filmie nie można być tak po prostu sciągniętym z ulicy, tylko trzeba należeć do jakiejś odpowiedniej organizacji. Więc moje 5 stówek zarobione parę lat temu to były brudne pieniądze. Ale chyba nikt tego nie kontroluje. Albo kolejny informatyk, tym razem gość z Kanady, koło pięćdziesiątki, zajmuje się pisaniem gier, też w podróży zarabia na życie. W 70’s był w Kalkucie, wtedy kiedy był exodus Bangladeszów po rozpadzie Pakistanu, oraz w Polsce, gdzie jadąc stopem dostał do wypełnienia formularz autostopowicza. I Angielka, która projektowała pałace dla arabskich emirów oraz wyrastające w ciągu roku chińskie miasta (w miejscach zrównanych z ziemią wiosek).

High Bank, region, w którym sobie mieszkam, jest w sumie całkiem przyjazny. Z dala od aśramów i turystycznego hidnusko-zagranicznego tłoku, a jednocześnie jest sporo hoteli i jest w czym wybierać cenowo. Są też sensowne knajpy, oraz internet WiFi za 10INR za godzinę, a czasami nawet w cenie pokoju. I ciepła woda – coś co się zdecydowanie przyda, bo jest chłodno, w porywach do zimno.

Część terenów, do których chciałem się wybrać po Rishikeshu jest zamknięta, cały czas jeszcze nie wiem co dalej.

Tagged , , ,

3 Comments

Rzeczy

Żeby mi się potem gdzieś różne rzeczy nie zapodziały – muzyczka, co ją śmy grali w Gangtoku z chłopakami

i 2 foty z Pushkaru autorstwa Vinita

Tagged , , , , ,

Comments Off

“Moje Delhi”

O 2ej w nocy wychodzimy z M z hotelu na taksówkę. Z samochodu macha na nas ręką jakiś facet, kiedy do niego dochodzimy podbiega jakiś dresik, mnie się pyta czy jesteśmy z hotelu Hindustan a temu pierwszemu każe zjeżdżać. Ktoś chyba chciał nas podwędzić. Idziemy z tym drugim do jakiegoś minivana, ktoś inny macha jakimś niby paragonem, niby ok, ale jakiś taki mało oznakowany ten samochód. W połowie drogi na lotnisko dopiero zauważam na tylnej szybie mały napis „A/C Cab”. Dojeżdżamy do lotniska, M wchodzi przez security, ja wracam na New Delhi autobusem, bo metro jeszcze nie jeździ. Kosztuje 75INR, piątaka taniej niż metro.

Koło północy z hotelu wychodził gruby łysy murzyn, wracając z lotniska przed 5 rano spotykam go odlewającego się na hotelowej uliczce. Jest z Konga, wygląda jak handlarz bronią w filmach, mówi, że jest tu dealerem, prowadzi biznes z kilkoma firmami, ale nie pytam czym tak dealuje po nocy.

W hotelu budzą mnie o 11.30, bo po wyjeździe M już nie potrzebuję dwupokojowego apartamentu z 3 łóżkami, telewizorem, łazienką z ciepłą wodą (która przestaje lecieć jeśli ktoś w pokoju obok bierze prysznic) za 350INR i chcę się przenieść do czegoś mniejszego. W pośpiechu się pakuję, bo kolejny klient czeka. Ląduję w pokoju z aneksem kuchennym za 100INR taniej. I tak jest dużo lepiej niż w polecanym na travelbicie Downie Townie, w którym nocowaliśmy za pierwszym razem.

W drodze z PKP na Paharganj (po przyjeździe z Pushkaru) do laptopa wlewa się pół litra wody. Matryca z począku jest czytelna, ale ma plamiasty wzorem. Z czasem widoczność się pogarsza, a w końcu chwilę po tym jak włączam kopiowanie zdjęć na kartę, którą chcę dać M żeby przywiozła do Polski, przestaje być widać cokolwiek. Czasami odzyskuje przytomność, ale ostatecznie gaśnie na wieki. Po wylocie M jadę do Nehru Place, które przypadkiem okazuje być giełdą komputerową, co by tam nabyć nowego lapka. Z większym dyskiem, lepszą baterią i 200PLN tańszego (a ostatniego dnia w Delhi udaje mi się opchnąć starego za parę tysi, mógłbym dostać więcej, ale to była niedziela i większość sklepów była pozamykana). Wieczorem uderzam do Nizamuddin Dargah, gdzie jeszcze będąc w Pushakrze umówiłem się z Vinitem. Słuhamy sobie sufijskiego grania, robimy zdjęcia. Tego samego dnia jest jakieś święto państwowe oraz urodziny jakiegoś sikhijskiego guru, z tej okazji jest też jakaś impreza w gurudwarach, w tym w Bangla Saheb Gurudwara stosunkowo niedaleko od Connaught Place, ale już nie chce mi się tam jechać. Vinit się wybiera. Ja wracam na Pahara autobusem (166, 181 lub 894, za 15INR, prościej i taniej niż metrem).

Następnego dnia wpadam do Haus Khas Village, gdzie jest kanjpka Kunzum Travel Cafe polecana przez mojego zioma z Delhi. Okazuje się, że jest taka niby kawiarenko czytelnia, gdzie można sobie skorzystać z wifi, wypić kawkę, a opłatę w wysokości „co łaska” wrzucić do skrzyneczki przy wyjściu. Trochę mi długo schodzi siedzenie tam i generalnie krzątanie się po okolicy, więc gdy znowu docieram do Nizamuddina Vinita już tam nie ma.

Bilet do Joshpuru mam już kupiony, ale wykombinowuję, że można by spróbować pojechać na północ, jeszcze raz w górki, może jeszcze da radę przeżyć w moim skromnym zestawie letnich koszulek, choć szanse są marne. Dworzec przy Kashimiri Gate jest od sierpnia w dewastacji, ciężko powiedzieć czy w rozbiórce, remoncie czy budowie, w każdym razie akurat do Dehra Dun autobusy stąd nie jeżdżą trzeba uderzać do Anand Vihar. Na szczęście dojeżdża tam metro. W A.V. panowie w kasach są mało pomocni i mało kumaci po angielsku. Nie chce mi się z nimi użerać, tym bardziej, że przy jednym z autobusów pan krzyczy, że jedzie do Rishikeshu (niedaleko od Dehra Dun), a to oznacza, że można przyjść chwilę przed odjazdem i sobie kupić bilet w autobusie. I taki też mam plan. Muszę tylko zwrócić bilet do Jodhpuru i przetrzymać gdzieś plecak w ciągu dnia. Przynajmniej sobie trochę pojeździłem metrem i pooglądałem cywilizację, której jest więcej na przedmieściach niż w centrum.

Wieczorem odwiedzam kolejne miejsce polecone przez Vinita – knajpko-księgarnia Turtle Cafe w Khan Markecie. W księgarni jest nawet sporo fajnych rzeczy, w knajpce trochę mniej a poza tym strasznie drogo. Tak jak i w pozostałych sklepach w Khan Markecie, np. w jednej cukierni są fajne ciacha, tylko jeden kawałek kosztuje ok. 200INR (jakieś 12PLN). Trochę drogo nawet jak na polskie warunki. W Turtle kupuję jakiś kuskus za ponad 200INR, i to mam nadzieję, że to już ostatni drogi zakup. Za dużo kasy mi poszło w pierwszym miesiącu, żeby to odrobić chyba będę musiał przesiedzieć 3 miesiące w Bangladeszu albo zacząć zdalną robotę.

Tagged , , , , , ,

Comments Off

Pushkar Camel Fair 2011, zdjęcia cz. 3

I ostatnia

Tagged , , ,

Comments Off

Pushkar Fair, Indian Bride Competition

Bride Competition i poprzedzające je pokazy tańca

Tagged , , ,

Comments Off