Lijiang/visa extension

LP z 2011r ma jeszcze stare informacje o umiejscowieniu Public Security Biuro. Nie jest już na Fuhui Lu tylko na ulicy Taihe, można prawie bezpośrednio dojechać ze starówki np. z północnej części z Munzhu Lu (przystanek niedaleko młynów w stronę południową) autobusem linii 8. Po dojechaniu do dworca autobusowego na chwilę się zatrzyma, a potem zawróci ale trochę inną trasą. Jak z przydworcowej ulicy skręci w prawo to trzeba wysiąść, cofnąć się i na dużym skrzyżowaniu z placem skręcić w prawo. Kawałek dalej nad ulicą będzie już drogowskaz na Taihe. Nawet stronkę mają. Taksa spod młyna kosztuje prawie 9y. Przed wybraniem się tam trzeba się zarejestrować albo na staromiejskim posterunku policji albo w hotelu, w którym się mieszka.

2 dni czekania, 160y i mam kolejną wklejkę w paszporcie na kolejny miesiąc.

W odróżnieniu od poprzedniego pobytu w Lijiangu teraz praktycznie nie pada.

A w ogóle to na początku miałem w planie pobyć w Shuhe, parę km za Lijiangiem. Nawet tam pojechałem, obszedłem starówkę w poszukiwaniu hostelu K2, który okazał się nie mieć wolnych miejsc w dormach, więc wróciłem się do Lijiangu. I dobrze, bo w Shuhe to już tylko starówka jest, najbliższa okolica nie posiada żadnych knajp czy czegoś dla zwykłych lokalesów, więc przyszłoby mi się stołować tylko za starówkowe ceny. Niższe trochę od tych w Lijiangu, ale zawsze. No i daleko do PSB. I w ogóle.

Tagged , , ,

Comments Off

Dookoła Lugu Hu

Na ostatni dzień biorę rowerek kajtnąć się kawałek. Kawałek wychodzi spory, bo w końcu okrążam całe bajoro, a jest tego z 70-80km (razem z odbiciem do Luowa i powrotem na główną trasę). Pierwsza połowa z widoczkami i w miarę dobrą pogodą, druga połowa trochę gorzej, ale ogólnie miło. Pod koniec, skoro już przejeżdżam przez Luoshui, wpadam do zaprzyjaźnionej północno-wschodnio-chińskiej knajpki na pierogi i browara i wracam do Lige (końcówka ze lekkim downhillem po serpentynce jest znakomita), gdzie spotykam ponownie Tajwańczyka (w knajpce się z resztą pytali czy go tam spotkałem, po chińsku oczywiście, ale jak usłyszałem „tajłan” to można było się domyśleć o co chodzi, powiedzenie na migi, że „nie, bo on pojechał tam rano a ja rano wybrałem się na rower, ale jak wrócę do Lige to się pewnie zobaczymy” nie było trywialne, ale chyba zrozumieli).

Rano próbuję łapać stopa do Luoshui skąd mam autobus do Lijiangu, ale bezskutecznie, w końcu jadę jakąś taksą za 10y.

Tagged , , , , , , , , ,

Comments Off

Lige (Lugu Hu, cz. 2)

Z Luoshui do Lige na ostatnie 2 nocki uderzam z buta, bo publiczny transport tu nie działa. Mógłbym w sumie łapać stopa, bo jednak jest kawałeczek, jakieś 10km, ale tak to przynajmniej można coś spokojnie pofocić po drodze.

W Lige też jest densszoł, jakiś bardziej wypasiony, ale kosztuje 220y więc odpuszczam. W ogóle trochę większa komercha, o ile w Luoshui była część wioski, gdzie mieszkali normalni ludzie to tutaj już są same hotele i knajpy. Żarcie drogie, głównie bbq gdzie każdy (każda grupka) ma swój własny grill na którym sobie smaży żarło wedle własnego uznania. Hotele też drogie, dormy w YHA (jest ich tu 2) po 40y. Jest wysepka, na którą żeby się dostać nie trzeba brać łódki, bo to właściwie nie jest wysepka (chyba, że jak się bajoro podniesie). Jest teatr, gdzie codziennie się odbywa wspomniany drogi pokaz.

I jest kilka różnych rzeczy w okolicy, ale, że wybieram się na piechotkę to tylko zaliczam jakąś niedaleką wiochę, z której z powrotem do Lige zabiera mnie samochodzik wiozący dziewczę spotkane podczas spacerku z Luoshui do Lige.

Tagged , , , ,

Comments Off

Luoshui (Lugu Hu, cz. 1)

Trasa z Ljiangu z całkiem ładnymi widoczkami, niewiele gorszymi od tych na trasie Shangri La – Deqin, zwłaszcza w okolicach przebijania się przez Yangzi rzekę. Z autobusu zapominam zabrać bluzę (a przydałaby się, bo wieczorami chłodno a się trochę drugiego dnia rozchorowałem, pewnie to od łażenia po deszczu w klapkach w Lijiangu), następnego dnia próbuję poszukać pana kierowcy, bo jest we wsi, ale bezstkutecznie, za to kolejnego dnia pan przyjeżdża znowu o tej samej godzinie z moim ubrankiem tam gdzie zostawiłem.

Więc sobie siedzę na miejscu, szpikuję się polopiryną, trzaskam w bilarda z Dalai Lamą i wygrzewam na elektrycznym materacyku. Obczaiłem jedną lokalną knajpę na głównej ulicy, potem jakąś bliżej hotelu z porannymi pierogami, ale głównie stołuję się w jeszcze innej – jedynej knajpie gdzie jest menu z cenami. Co prawda po chińsku, ale lepsze to niż nic. Wybieram to co nie jest strasznie drogie i ma fajne znaczki. Raz tylko na obiad zamówiłem, jak się okazało, talerz prażonych orzeszków… Przynajmniej pani się zlitowała i doniosła mi ryż i jajko.

Wieczorem wpadam tam znowu losując kolejne danie, pada na makaron z czymśtam. Na stole obok widzę jakieś lepsze smakołyki. Nie ma ich w menu, bo to gospodarze sobie przygotowali żarcie dla siebie. Ale zapraszają do dosiąścia się, więc się dosiadam. Chwilkę później wyskakuje dziadek-gospodarz z kanistrem. A w kanistrze winko kukurydziane (taka bardziej wóda niż winko, przynajmniej jeśli chodzi o moc). Siedzę sobie, jem swój makaron, rodzinne smakołyki i popijam winkiem. Pani ma translatorek chińsko-angielski więc jakoś się skromnie porozumiewamy. Ale po jakimś czasie dochodzi turysta z Taiwanu, również zachęcony menu z cenami i gadka się rozkręca, bo mówi i po chińsku i po angielsku.

Rodzinka przyjechała tu pierwszy raz 3 lata temu z Jilinu w płn-wsch Chin (turystycznie) i tak im się spodobało, że się tu sprowadzili i postawili ową knajpkę oraz 2 hotele, jeden przy knajpce, drugi o nazwie Ali albo coś takiego przy jeziorze, 3 budynki na lewo od Hu Si Tea House patrząc od strony jeziora. O ile w Hu Si nie jest jakoś zbytnio przyjaźnie to w tych dwóch jest i lepiej i taniej (dorm za 20y) i też jest wifi i ciepły prysznic – wszystko czego trzeba do szczęścia.

Następnego dnia podczas lanczu wspólnie z Tajwańczykiem tłumaczymy im menu i różne hotelowe zwroty na angielski, więc jak ktoś znajdzie kiedyś hotel czy restaurację Tong Bei Dumpling House z angielskimi szyldami to niech wie, że po części to moja wina. Oczywiście zanim jeszcze nawet zdążyliśmy zamówić coś do żarcia to wyskoczył dziadek z kanistrem.

Jezioro – Lugu Hu to po naszemu Lugu Lake – też spoko. Widoczek jest tuż za kasą biletową (gdzie poza biletem dostajemy Women’s Kingdom Passport i jakieś broszurki) ale po raz pierwszy ukazuje się kawałek przed nią, tuż za wyjazdem z tunelu – cały autobus spontanicznie na jego widok zaczyna klaskać. Za wjazd trzeba zabulić tu 100y, poza 80y za sam autobus, więc trochę droga impreza. Pół minuty za ową kasą kierowca się zatrzymuje i oświadcza, że jest przerwa na fotografię, więc wszystkie chińczyki wyskakują na zewnątrz i robią sobie fotki. Okolice chyba też mają potencjał, chociaż nigdzie się nie zapuszczam bo się kuruję. Ale jest na tyle ok, że z chęcią zostałbym dłużej, tylko problem w tym, że muszę wracać do Lijiangu załatwić jedną sprawę z Biurem Bezpieczeństwa.

Ostatniego dnia trafiam na jakiś densszoł, chyba jest codziennie.

Tagged , , ,

3 Comments

Lijiang

Siedzę w hotelu Mama Maxi, bo pada, czasem wyjdę na dwór jak nie pada (albo jak pada), wieczorem wspólna kolacyjna co jest o tyle fajne, że jest sporo różnych dań, jak bym chciał spróbować sam wszystkiego w restauracji to bym zapłacić majątek a tak mogę spróbować razem z innymi backpackerasmi i wychodzi 20 yuanów.

Fajna staróweczka, mega skomercjalizowana, ale można się pogubić w uliczkach (możnaby gdyby nie padało).

Tagged , ,

2 Comments