Pad thai

Ha! Prawie w ostatniej chwili zdążyłem na samolot, autobus z Sudder Street trochę długo jechał, poza tym zajechałem za daleko, potem się wróciłem, ale znowu za bardzo, w końcu riksza mnie dowiozła tam gdzie mogła a dalej już beznamiętne 15 minut na piechotę do terminala z myślą, że lot stracony i trzeba będzie szybko się ewakuować do Nepalu. Sympatyczny pan w Delhi przedłużył mi wizę o jeden dzień dłużej niż by wynikało z daty wylotu, także byłem ubezpieczony.

Trochę praktycznych info – jak ktoś ma dużo czasu, tak ze 4h to zamiast jechać z lotniska pociągiem za 150b (łatwy przelicznik – 10b = 1pln) może pojechać najpierw darmowym shuttle busem do bus standu, stamtąd autobus 554 do Synphaet Hospital a stamtąd jakieś 2h drogi autobusem linii 60 pod Democracy Monument. Cały przejazd kosztował 42b. 5 minut dalej jest Khao San, odpowiednik Paharganju z Delhi, Sudder Street z Kalkuty czy Colaby z Bombaju. Tylko taki trochę inny. Zobaczenie Khao San po długim pobycie w Indiach z dziesiątkami barów, ludzi spacerujących po ulicy z piwem w łapie, lasek w miniówach i ogólnie tłumu, gdzie nikt nie zaczepia pytając czy chcę pokój, maryśkę czy inne niezbędne rzeczy do życia stanowi lekki szok kulturowy. Sprzedają pieczone robaki, na razie się nie zdecydowałem.

Sweety Guest House za 140b polecony przez koleżkę z Włoch (imieniem Władimir), jakość pokoju a la Indie, ale mam wifi. Pada deszcz, jest piwo, jest pad thai (makaron z czymś tam), jest dobrze. Jutro dłuższy rekonesans.

Tagged ,

Comments Off

Kolkata – w wodzie i w dżungli

Po okolicach Mathury (Barsana, Govardhan, Vrindavan) zostało już trochę mało czasu w Indiach, żeby gdzieś się głębiej zapuszczać. Tym bardziej, że zasiedziałem się w Varanasi, najdłużej ze wszystkich dotychczasowych pobytów – 11 dni. Odkrywając przy okazji kolejne nowe rzeczy, np. to, że za głównym burning ghatem też jest życie, i nawet jest przyjemnie, nie ma tylu reklam na ścianach, nikt nie proponuje masażu, łódkowi są, ale też mniej.

W pociągu do Kalkuty spotykam kolesia z Włoch, daje mi namiary na parę tanich hotelików w Bangkoku i wskazówki jak dotrzeć tam  lotniska. Takie uzupełnienie tego co wyczytałem na travelbitowym forum. W samej Kalkucie mam 5 dni, nie bardzo wiem co tu robić, do momentu kiedy zgłasza się Raja ze sklepiku z łachami na przeciwko hotelu Maria z ofertą statystowania w filmie. I to nie jednodniową, jak kiedyś w Bombaju, tylko pełne 4 dni i za 2 razy większą kasę (1000 rupieci dziennie). Akurat mam potrzebę nabycia paru koszulek i nowych sandałów, dwóch par butów zdążyłem się już gdzieś po drodze pozbyć, trzecia i ostatnia też już w nienajlepszym stanie, więc każdy przychód jest mile widziany.

Jedziemy na miejsce klimatyzowanym vanem razem z 10 innymi białasami. Kręcą teledysk do jakiegoś disco kawałka, dekoracja sceny jak z jakiegoś horroru klasy B, ale jest kolorowo, dobry materiał na foty. Naszym zadaniem jest stanie na obrzeżach głównej sceny, trzymanie szklanek z rozrobioną colą (że niby jest to whisky), dziewczyny mają drinki z parasolkami itp, i – najtrudniejsza rzecz – udawanie, że się dobrze bawimy. A że mało kto z nas szlaja się po tego typu dyskotekach to idzie to opornie i ktoś z ekipy filmowej co chwila podchodzi i powtarza “don’t stay, dance, enjoy the music“.

A na głównej scenie jakaś lekko zmanierowana gwiazdeczka z Bombaju z tancerzem nie wiem skąd, oraz grupa męskich tancerzy też gdzieś z Indii oraz blondynki i nie tylko z Rosji i Ukrainy. Te ostatnie siedzą w Indiach przez pół roku i występują w tego typu eventach albo na jakichś imprezach na żywo. Hinduskie chłopaki są w strojach, które zawstydzają lata 80-te, sąsiadki zza Buga w czymś a la samba.

Pierwszego dnia na 5 godzin spędzonych w studiu (wybudowanym przez pana dyrektora filmu – Nitisha Roya) jakąś godzinę drogi od Sudder Street, większość czasu spędzamy na bezczynnym siedzeniu, może z godzinę enjoyujemy muzykę, może nawet nie. Drugiego już jest trochę więcej pracy, a do tego na planie pojawia się jedna z głównych postaci – Jackie Shroff. Kręci jakąś scene, gdzie siedzi w restauracji naprzeciwko jakiejś laski granej przez aktorko-modelkę z Serbii (mało jest o niej informacji w necie) gadając jakąś kwestię po angielsku i zamaszystym ruchem otwierając szampana. Ujęcie jest powtórzone max. 3 razy. W odróżnieniu od scen tanecznych, gdzie czasem i 10 razy to za mało. Potem jakaś kolejna scena, również poszło gładko. Na Sudder Street wracamy już nie vanem czy taxi ale zwykłym miejskich autobusem, chociaż z na tyle szalonym kierowcą, że dojeżdżamy szybciej niż poprzedniego dnia samochodem.

No i ostatni mój dzień, znowu z Jackie Shroffem. Tym razem to on ma za zadanie dobrze się bawić patrząc jak tańczą tancerki na głównej scenie. 3 różne ujęcia, na każde wystarczy tylko jedna próba, przy pracy z gwiazdą nie można sobie pozwolić na marnowanie czasu. Chociaż tutaj metodologia była trochę inna – zamiast kręcić krótką scenkę tyle razy aż wyjdzie dobrze to jeden shot trwał 1-2 minuty, z tego się po prostu wytnie najlepiej wyglądające parę sekund. A obok Jackiego stoją wybrane białaski, mam wrażenie, że nie przypadkowe tylko te, które w miarę dobrze się poruszały przy innych ujęciach. W międzyczasie każdy kto może stara się z aktorem zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie, co nie jest trudne, bo ten wygląda jakby pozowanie było po prostu częścią jego pracy, odruchowo po każdym błysku flesha mówi “thank you dada” i dalej sobie gada z reżyserem.

Nie wszystko idzie super gładko, główna tancerka pod koniec dnia nie wytrzymuje i głośno się skarży, że nie ma klimatyzacji (a poza lampami dającymi ciepło są jeszcze sceny z ogniem) a nawet kamera ma swój wiatrak, że kierowca się spóźnił, że tamto, że siamto. I że ona jest tu jako przyjaciel rodziny czy coś w tym stylu i tak ją traktują to może powinna to zmienić i zacząć zachowywać się jak artystka. Na planie zapada grobowa cisza, production guy nie wie co powiedzieć, próbuje się tłumaczyć, ale tancerka i tak nie jest zadowolna ze współpracy.

Do tego francuzi z Sudder Street, którzy statystowali przez pierwsze dwa dni, nie bardzo byli skłonni to wygibasów w rytmie disco, powtarzali, że nie będą tańczyć, bo nie są tancerzami, wkurzali się, że dlaczego jeszcze po 20ej tu jesteśmy skoro mieliśmy wrócić o 17ej, chcemy więcej kasy itp. Nie wiem czy to taka francuska natura, ale 3ego dnia nie przyszli, za to byli ludzie z innych państw i zasadniczo wszyscy się dobrze bawili. Mi to rybka, i tak nie mam nic innego do roboty, a do tego trochę bardziej integracyjna atmosfera jest niż w hotelu.

4 dzień odpuszczam, bo muszę wydać zarobioną kasę. I pomyśleć co muszę jeszcze zrobić przed jutrzejszym wylotem. Ale chyba nic nie muszę. Jutro Tajlandia. Wesołych.

Fotki.

I parę innych niezakwalifikowanych do zasadniczej galerii:

Tagged , , , ,

1 Comment

Jeszcze troszę Varanasi

Tagged , ,

Comments Off

Varanasi wieczorem (Ganga Aarti i nie tylko)

Tagged , , ,

Comments Off

Varanasi rano

Tagged , ,

Comments Off